„Pandemonium” Lauren Oliver

„Pandemonium” Lauren Oliver

Tekst archiwalny z 2016 r.

Czytacz nie narzeka na brak szczęśliwości. A tym bardziej na brak miłości. Bo kochany jest i kocha. Czegóż chcieć więcej? 

Wizja zaprezentowana w Delirium Lauren Oliver jest jedną z najbardziej pesymistycznych i przygnębiających, z jakimi się zetknąłem w literaturze. Zupełnie poważnie stwierdzam, że wolałbym atak zombie, inwazję obcych lub atak nuklearny. Może być wszystko naraz. Byleby nikt nie uznawał miłości za chorobę, którą trzeba leczyć.

Lena żyje w świecie, w którym [miłość] uznano za niebezpieczną chorobę, a ludzie poddawani są zabiegowi, po którym już nigdy nie będą mogli kochać. Tuż przed operacją dziewczyna zakochuje się w Aleksie. Ich wspólna ucieczka kończy się tragicznie… Wśród dymu i płomieni Lena widzi twarz ukochanego po raz ostatni.

Zrozpaczona przystępuje do ruchu oporu, by walczyć o wolność i [miłość]. Na jej drodze staje tajemniczy Julian.

Czy można pokochać największego wroga?

Po świetnym Delirium, które bardzo mi się podobało, przyszedł czas na najdłuższą z najkrótszych książek, jaką czytałem. Blisko tydzień zajęła mi walka z Pandemonium. Tudzież zapasy w smole. 

Gdybym miał opisać kontynuację Delirium jednym słowem, powiedziałbym: dłużyzna. Ta książka ciągnie się jak flaki z olejem. Do połowy jest niemal nie do przebrnięcia. Obfita w opisy lasu, tułaczki po lesie, mieszkania w lesie, noszenia wody… przez las. Boże! Zlituj się! 99,9% uroku Delirium szlag trafił. 

Największym grzechem Lauren Oliver w Pandemonium jest olbrzymie przywiązanie do opisów. Opisów myśli, opisów codziennych czynności. Nudnych opisów. A kiedy przychodzi do akcji: rachu-ciachu i już! Ani się obejrzysz, znowu trafiasz do krainy, w której jedna strona ciągnie się przez wieczność. 

Druga połowa jest lepsza. Ale tak jak w meczu piłkarskim – jeśli w pierwszej połowie przegrywasz 8:0, raczej marne masz szanse na wyrównanie. Bo sił zabraknie. Motywacji. Determinacji. I tak też jest z Pandemonium. 

Książka dzieli się na dwie perspektywy. Cholernie nudną przeszłość i trochę mniej nudną teraźniejszość. O ile przeszłość nie przestaje być nudna – z drobnymi elementami ożywienia, w których pada trup (o, ironio!), o tyle teraźniejszość ma w sobie potencjał. I im bliżej końca książki, tym bardziej jest on wykorzystywany. Gdy nadchodzi finał, strony przemykają niezauważenie, choć znowuż – akcja jest traktowana po macoszemu. Potem rutyna. Mocny cliffhanger nieco ratuje tę książkę. 

Problemem jest też nasza bohaterka. Lena. Potwornie irytująca. Dziewczyny z Delirium, tej fajnej, ciekawej – nie ma. Została jej skorupa. Jęcząco męcząca malkontentka i wiecznie marudząca dupa wołowa. Niech ją ktoś zastrzeli! Ze cztery razy najlepiej. Tak dla pewności… 

Nie porwało mnie Pandemonium. Wady i ubytki pierwszego tomu ewoluowały tworząc istną Nudzillę. Pierwsze 150 stron to gwarancja nudy. Idealny usypiacz. Zaczynasz czytać, a po dwóch stronach śpisz jak zabity… 

Końcowy rezultat po drugiej połowie to jakieś 10:5. 

Druga połowa zdecydowanie lepsza. Ale niektóre straty ciężko odrobić… 

Słowo podsumowujące: rozczarowanie. 

Opublikuj komentarz