
„Tajemnica Pani Ming” Eric-Emmanuel Schmitt

Tekst archiwalny z 2014 r.
Nie było przypadku w tym, że zaraz po ukończeniu czytania „Ewangelii według Piłata” sięgnąłem po „Tajemnicę pani Ming”, kolejną publikację Erica-Emmanuela Schmitta. Zawsze tak jest, że kiedy książka danego autora wyjątkowo przypadnie mi do gustu, chętnie sięgam po kolejne jego dzieła. Nie mogło być zatem inaczej i w tym przypadku. Ale już na wstępie mogę powiedzieć jedno: „Tajemnica pani Ming” bardzo mnie zawiodła. Czym? Czytajcie dalej, to się dowiecie.
Eric-Emmanuel Schmitt słynie ze świetnego stylu i pisarskiego wyczucia, swoimi opowieściami potrafi dotrzeć do głębi serca i sprawić, że po zakończeniu czytania, czytelnik zmuszony jest oddać się na jakiś czas refleksjom. Tak i było w przypadku „Tajemnicy pani Ming”. Od samego początku treść tego opowiadania bardzo do mnie przemówiła, poczułem się wciągnięty w świat wykreowany przez autora i generalnie, było mi z tym bardzo dobrze. I w tym momencie docieramy do punktu, w którym opowiem nieco o swoim rozczarowaniu. Jego powodem jest długość książki. A raczej „brak” tej długości. Jak można napisać coś tak dobrego i zamknąć to w tak krótkiej formie? Inny autor z pewnością rozwinąłby treść tego opowiadania na setki stron, nadał jej odpowiedniego kształtu i wspaniałej formy. Bawiłby się z czytelnikiem, ciągał go za nos. A Schmitt? Schmitt zachowuje się jak legendarny samuraj. Jedno szybkie cięcie i koniec. Bez zbędnych słów, bez przegadania, bez jakichkolwiek ozdobników – po prostu treść. I tyle. A co do „innego autora” – cieszę się, że to nie „on” napisał „Tajemnicę pani Ming”, lecz Eric-Emmanuel Schmitt, albowiem zrobił to doskonale. Dwukrotnie jednego dnia poczułem się oczarowany. Dwukrotnie za sprawą jednego autora. Bo ta historia wciąga i zaskakuje. Jest niesamowita, poruszająca i dotykająca serce. I bardzo mądra. Ale czego mogłem się spodziewać, skoro ta książka została wydana w cyklu „Opowieści o Niewidzialnym”, w tym samym, w którym ukazał się tak przeze mnie poprzednio wychwalany „Oskar i pani Róża”? „Tajemnica pani Ming” to opowieść o niezwykłej wrażliwości, opowieść o sensie prawdy. Czy warto mówić prawdę? Albo inaczej: czym w ogóle jest prawda?
Pochłonąłem tę króciutką książeczkę w czterdzieści minut, czyli w czasie krótszym od trwania godziny lekcyjnej. Skąd odwołanie do godziny lekcyjnej? Stąd, że ta książka mogłaby stanowić podstawę do najważniejszej lekcji w życiu. Reszta jest milczeniem. „Tajemnica pani Ming” to kolejna lektura, którą sam ustanowiłbym jako obowiązkową. Cudownie się czuję mogąc czytać tak wartościową i piękną literaturę. I jakżeby inaczej: polecam.
Opis wydawniczy:
Pani Ming, mądra, serdeczna kobieta, uwielbia opowiadać o dziesięciorgu swoich dzieci. Liczna rodzina zdaje się być jej całym światem. Główny bohater, przyjezdny z Europy, odwiedzający współczesne Chiny, jest zafascynowany jej osobą. Wiedziony ciekawością postanawia odkryć największy sekret pani Ming, dowiedzieć się, co kobieta skrywa za fasadą swoich poruszających, choć niewiarygodnych opowieści.
W swojej nowej książce Schmitt z właściwą sobie wrażliwością jeszcze raz dotyka najskrytszych tajemnic ludzkiej duszy, mistrzowsko odmalowuje emocje, o których najtrudniej jest mówić.
Opublikuj komentarz