
„Ogień i woda” Victoria Scott

Tekst archiwalny z 2015 r.
Zrobiła się dystopijna jesień.
Gdziekolwiek nie spojrzeć ktoś ratuje świat przed morderczymi rządami.
Drugi film na podstawie trylogii Więźnia labiryntu, książkowy prequel tej samej serii, za tydzień w kinach premiera ostatniej części Igrzysk Śmierci, a na początku grudnia Polskę odwiedzi autorka Niezgodnej. Na domiar złego (lub dobrego) przeczytałem jeszcze ostatnio Ogień i wodę Victorii Scott. Powieść może nie tyle dystopijna, jednak wyraźnie związana z tematyką.
Przyznam szczerze – przejadają mi się już te czarne wizje przyszłości i tego, jak będzie radził sobie gatunek ludzki na skraju zagłady. Zwłaszcza, że schemat zawsze jest ten sam. Niepozorny bohater, na ogół w młodym wieku, odkrywa w sobie siłę – lub też inni ją w nim odkrywają – i staje się twarzą buntu, wywołując rewolucję mającą na celu obalenie despotycznych rządów. Oczywiście, wszystko to okraszone większą lub mniejszą dawką patosu, bo patos jest dobry. Bez patosu nie ma epickiej rewolucji.
I kiedy już sam gatunek zaczyna mi wychodzić bokiem, trafiam na Ogień i wodę. Książkę, która oddała mi wiarę w podupadający motyw młodocianego herosa, lidera i w ogóle boga dla ogółu.
W życiu Telli Holloway wszystko jest nie tak. Jej brat jest chory, a kiedy lekarze nie potrafią ustalić, co właściwie mu dolega, rodzice postanawiają przeprowadzić się do dziury zabitej dechami, by mógł…. oddychać świeżym powietrzem. Tella straciła ukochany Boston i przyjaciół, rodzice doprowadzają ją do szału, brat jest umierający, a ona kompletnie – bezradna…
Dopóki nie odbiera tajemniczych instrukcji, jak wystartować w Piekielnym Wyścigu. Prowadzi on przez dżunglę, pustynię, ocean i góry, a na mecie czeka to, czego Tella desperacko pragnie: lekarstwo dla brata. Jednak wszyscy uczestnicy chcą zdobyć lek dla kogoś bliskiego, a Tella nie ma nawet gwarancji, że przeżyje wyścig… Może liczyć tylko na swoją pandorę – zwierzę, które powinno mieć niezwykłe zdolności, ale Tella nie ma pojęcia jakie, a nawet… czy w ogóle je ma.
Wyprawa jest mordercza, czas ucieka, a Tella wie, że nie może wierzyć nikomu, nawet członkom swojej grupy. Czy może zaufać przynajmniej Guyowi? Czy rodzące się uczucie pomoże jej wygrać, czy będzie przyczyną jej klęski?
Zacznę od tego, że kocham książki, które wywołują u mnie śmiech. Uważam, że każdy temat można okrasić odrobiną dobrego humoru. Nawet epicka książka może bawić. A nawet powinna. Bo ileż można czytać te patetyczne smęty?
Dlatego tak ważne dla mnie było, że już pierwsza strona powieści Victorii Scott wywołała u mnie śmiech. A dalej było już tylko lepiej. Uwielbiam rozterki życiowe głównej bohaterki, która np. otwierając małe pudełeczko i znajdując w nim maleńką poduszeczkę myśli sobie: Wyobrażam sobie wszelkie rodzaje miniaturowych zwierzątek śpiących na niej w swoich miniaturowych łóżeczkach. Oczywiście, to bez sensu , bo jak niby dopasowałyby do niej poszewkę? Albo rozmyślenia o chłopaku, który wpadł jej w oko: Może rzeczywiście jest maszyną. Chciałabym go zranić. Tylko odrobinę. Żeby zobaczyć, czy krwawi. A potem pocałować tam, gdzie boli, żeby przestało.
Generalnie, większość komicznych sytuacji i niekontrolowanych wybuchów śmiechu generuje właśnie główna bohaterka, szesnastoletnia Tella. Myślę, że jest to jedna z prawdziwszych kreacji nastolatki, od której chwilami bije młodzieńcza infantylność wymieszana z niezaprzeczalnym urokiem osobistym. Wszystkie cechy jej charakteru i osobowości są tak wyważone, że ta postać nie męczy, nie sprawia wrażenia, że jest skończoną idiotką, ale też nie sprawia, że czytając o jej niedoli chciałoby się uwiązać sznur na żyrandolu i powiesić. Tella jest naprawdę zabawna i urocza. I, co dla mnie ważne, daleko jej do objęcia funkcji lidera. Jest odważna i zdeterminowana, ale woli trzymać się na uboczu. Mocno bym się zdziwił, gdyby drugi tom – którego premiera jest planowana na styczeń – znacznie to zmienił, choć bez wątpienia Tella podejmie walkę o zwycięstwo w szaleńczym Wyścigu.
Na pozostałych bohaterów również nie można narzekać. Nie bije od nich płycizna – zresztą sama fabuła wymusza, by każdy z nich miał jakąś tajemnicę. Może nie są przedstawieni w jakiś wybitny sposób i nie poznamy pięćdziesięciu twarzy każdego z nich, ale nadal pozostają intrygującymi postaciami. Zwłaszcza Guy, który zdaje się wiedzieć więcej, niż zdradza…
Nie można też nie wspomnieć o cudownych pandorach – zwierzętach wyhodowanych/wyprodukowanych w warunkach laboratoryjnych, które mają chronić swoich właścicieli. Każde ze stworzeń posiada własne, nietuzinkowe umiejętności, co przywodzi na myśl Pokemony, jednak tu na szczęście nikt nie trzyma ich w plastikowych kulkach.
Sama fabuła jest nieco sztampowa – trudno nie zwrócić uwagi na liczne podobieństwa do Igrzysk Śmierci, ale na szczęście Victoria Scott trzyma rękę na pulsie i dba o to, by nie były one wadą tej książki. Piekielny Wyścig kojarzy się z Głodowymi Igrzyskami, niemniej sama autorka przyznała, że inspirowała się trylogią Suzanne Collins. Dzięki Bogu Wyścig ma swój rytm i swoje własne, autonomiczne cechy.
Fajnie przedstawione są relacje bohaterów i ogólnie sporo się dzieje. Ogień i woda posiada bardzo duży atut w postaci zgrabnego pomieszania wątków komicznych z tragicznymi, przy czym ta mieszanka w żadnym momencie nie wygląda na absurdalną i przypadkową.
Jako miłośnik słowa pisanego, zadeklarowany Czytacz, zawsze przywiązuję dużą wagę do słów – do tego, czy książka była poprawnie skonstruowana i napisana, a jej forma nie przewyższała treści, ani na odwrót. Ale i na tym polu jest nieźle. Fakt, widać, że Victoria Scott nie ma wielkiego doświadczenia w pisaniu książek, ale nadrabia to godną podziwu ekspresją i umiejętnością sklecania zdań. Mówiąc o braku doświadczenia mam na myśli to, że autorka nie potrafi ukrywać okruszków w tekście – coś, co z pewnością miało być wielkim zaskoczeniem dla czytelnika, staje się jasne już na początku książki. Zbyt duże okruchy. Za słabo ukryte. Uznałbym, że to jedyne niedociągnięcie.
Sumując wszystkie wybuchy śmiechu i niekontrolowany chichot (choć ktoś kiedyś mówił, że faceci nie chichoczą, ja chichotałem przy tej lekturze tak samo jak moja żona – czyżby z którymś z nas było coś nie tak?), a do tego fajnie przedstawioną historię, muszę przyznać, że Ogień i wodę czytało mi się naprawdę przyjemnie. Myślę, że powieść Victorii Scott mogłaby śmiało konkurować z Więźniem labiryntu, choć w moim odczuciu jest lepsza od słynnej trylogii. Ma ciekawszą bohaterkę, bardzo dobrze skonstruowaną fabułę. Autorce udało się to, na czym rozkładają się inni: wyciągnięcie ze znanych bestsellerów tego, co w nich najlepsze i uformowanie tego w nowy, oryginalny sposób. Widzę olbrzymi potencjał i trzymam kciuki za to, by kontynuacja była równie dobra.
Opublikuj komentarz