
„Delirium. Opowiadania” Lauren Oliver

Tekst archiwalny z 2016r.
Czytanie opowiadań ze świata Delirium postrzegałem jako kopanie leżącego. W sercu: czarna rozpacz, bo trylogia nie zachwycała. W głowie: kupiłeś, to czytaj. No to przeczytałem.
W kraju, w którym miłość uznawana jest za chorobę, tylko nadzieja pozwala przetrwać.
Cierpliwe czekanie w więziennych murach na szansę ucieczki, poświęcenie siebie, by ukochani przeżyli, organizowanie powstania, nieme przyzwolenie na okrutne nakazy – każdy z bohaterów wybrał inny sposób walki o siebie. Jak wiele są w stanie poświęcić, by móc kochać?
Czworo bohaterów, cztery opowiadania. Oczekiwania: w zasadzie żadne.
Bo trylogia pozostawiała wiele do życzenia. Czy naprawdę dodatkowych kilkadziesiąt stron cokolwiek zmieni?
Zmieni.
O dziwo, okazuje się, że bohaterowie opowiadań mają do przedstawienia najbardziej fascynujące historie. I dzięki nim można lepiej zrozumieć samą trylogię. Funkcja dodatku zostaje spełniona w 100%. Ale to nie wszystko.
Lauren Oliver zadbała o odpowiednią dawkę emocji. Każda historia – Hany, Annabel, Raven czy Alexa – oferuje naprawdę spory wgląd w psychikę bohaterów i mocno uzupełnia luki z samej trylogii. Bohaterowie są żywi, mają motywy i wreszcie wiadomo, co ich napędza. Koniec domysłów!
I wreszcie nie czuć, że są przegadane. Z bólem serca stwierdzam, że każda z tych historii ma w sobie więcej życia i emocji, aniżeli dwa ostatnie tomy razem wzięte. Fabularnie bardzo proste, ale zawierające w sobie iskrę, a jak wiadomo, to iskra wznieca pożar.
Czuć w tych opowiadaniach styl z Delirium. To, co zachwycało w pierwszej książce, a czego nie było lub było mocno dawkowane w kolejnych tomach, tutaj występuje – W KOŃCU! – w zadowalającej ilości. Przede wszystkim, zamiast kartkować i liczyć, ile stron zostało mi do końca, zaczytywałem się w opowieści. Dałem się jej porwać. Albo inaczej: ona potrafiła mnie porwać. One. Wszystkie cztery.
To zabrzmi złośliwie, ale stwierdzam, że gdyby Pandemonium i Requiem skrócić o połowę, wywalić przynajmniej kilkanaście z zabójczo usypiających opisów, moglibyśmy otrzymać historię o niebo lepszą. Bardziej plastyczną, zdolną do rozpalenia serca do czerwoności. I to nie jest tak, że jestem niewyżytym samcem, któremu tylko akcja i mordobicie w głowie. Po prostu, wychodzę z założenia, że jeśli w książce występuje akcja, to powinna zostać należycie wyeksponowana. A jeśli akcji nie ma, to trzeba ratować książkę fajnym językiem, bohaterami i ciekawymi – słowo klucz – opisami. Może i te dodatkowe opowiadania nie są wypełnione akcją, ale potrafią oczarować słowem. I w tym tkwi ich olbrzymia moc.
Ironia losu. Żeby dodatek do serii był lepszy od 2/3 samej serii. Delirium. Opowiadania na całość nie mają większego wpływu. Bo to tylko dodatek. Trudno oczekiwać od kogoś, by pokochał trylogię po lekturze dodatku. Lubię porównania do piłki nożnej, toteż podsumuję we właściwy i – jak na mnie przystało – nienormalny sposób: co z tego, że twoim przeznaczeniem jest strzelić cztery gole w dogrywce, jeśli mecz kończy się w 90 minucie wynikiem 2:1 i właśnie przegrałeś?
Opublikuj komentarz