„Tajemny ogień” C.J. Daugherty, Carina Rozenfeld

„Tajemny ogień” C.J. Daugherty, Carina Rozenfeld

Tekst archiwalny z 2016 r. 

Olaboga! Zewsząd pianie i zachwyty nad talentem C.J. Daugherty, tłumy na spotkaniach z pisarką i łzy wylewane obficie na stronice jej powieści. A gdzie w tym ja? Ja stoję sobie cichutko z boku i udaję, że nie istnieję. A w środku – we mnie, w Danielku – aż się gotuje. Ciekawość mnie zżera. Bo cóż w twórczości C.J. Daugherty jest takiego, co porywa za sobą tłumy? 

Lęk mną wstrząsa niezmierny i niepojęty, gdy mam brać się za serię, której liczba tomów wydanych wynosi więcej niż trzy. Lęk ów słuszny i uzasadniony jest, albowiem rozpoczynając serię, która nie okazuje się totalnym gniotem, brnę do przodu jak odśnieżarka i nie spocznę, dopóki ostatnia stronica nie zostanie osiągnięta. (A mając w pamięci serię Tunele, których ostatni tom – szósty – okazał się być klumpem nad klumpami, wiem jak wielkie w tym kryje się ryzyko). 

Toteż mam inny sposób na przetestowanie autora. Może niezbyt słuszny i niezbyt sprawiedliwy, ale niech mnie dzikie węże ubodą, jeślim kiedyś powiedział, że mój klucz wyboru książek jest normalny czy sprawiedliwy. W każdym razie: postanowiłem liznąć twórczości autorki Wybranych czytając wpierw napisany wespół z Cariną Rozenfeld Tajemny ogień. 

Ale będę szczery. Zupełnie. Bo książka ta nie wpadła w me ręce przypadkiem. Uznać ją można za łapówkę. Dla żony. Poniekąd. 

Kiedy trafiłem – zaraz po świętach Bożego Narodzenia – na wyprzedaż w jednej z sieci księgarskich (nie zapłacili mi, to ich nie będę reklamował, o!): kup trzy książki, zapłać za dwie, portfel w kieszeni wyjątkowo mi ciążył. Ale jeszcze bardziej ciążył mi karcący wzrok żony kładający się ciężarem trylierdziastu trylierdzionów ton na mym karku. I co tu zrobić!? Głos rozsądku nakazywał: Natalia słusznie gada: dostałeś żeś, gadzie parchaty, dwie książki pod choinkę! Jej dałeś żeś kolejne dwie, które też pożresz jak prosię. Odpuść! Odpuść! Ale w tym samym łbie pojawiła się druga myśl podsuwana przez Czytacza: A…a…ale Czerwona Królowa, Muniuś… I John Green! Walka wewnętrza trwała bez końca. Minęły całe wieki. Wtem, po trzech minutach rozterek, które mogły się odbić piętnem na całym Wrzechświecie i okolicach, odezwał się głos trzeci. Najmądrzejszy: Żona twa, małżonka najdroższa, najukochańsza i najseksowniejsza w świecie coś tam kilka miesięcy temu paplała, że Tajemny ogień chętnie by przeczytała! 

I tak krzywy uśmiech wystąpił na mej gębuli, bo oto jest rozwiązanie! 

Tak właśnie zeszły się nasze drogi. Moje i C.J. Daugherty. 

Teraz czas opowiedzieć o Tajemnym ogniu

Taylor Montclair (Anglia)

Pewnego dnia wybuch złości Taylor powoduje, że przedmioty wokół niej zmieniają swoje położenie, a silne emocje zakłócają przepływ elektryczności. Dziewczyna poznaje szokującą prawdę o swoim pochodzeniu. Dowiaduje się, że drzemie w niej tajemny ogień.

Sacha Winters (Francja)

Setki lat temu na stosie spłonęła alchemiczka, która rzuciła klątwę na trzynaście pokoleń pierworodnych synów z rodu jej zabójców. Sacha jest trzynasty – za osiem tygodni ma umrzeć. Na świecie jest tylko jedna osoba, która może mu pomóc.

Dzielą ich setki kilometrów, łączy przeznaczenie.

Czy zdążą się odnaleźć, nim Sacha zginie, a świat pochłonie ogień?

Rzadko, bardzo rzadko, a nawet rzadziej niż bardzo rzadko, zdarza mi się zakochać w książce od pierwszego akapitu. Ale kiedy bohaterowi nakazuje się skoczyć z dachu budynku, a ten odpowiada, że może ucierpieć, trudno tego bohatera od razu nie polubić. W konsekwencji od razu bardziej lubi się książkę. Taki bonus na start. 

Fabułę Tajemnego ognia poznajemy z perspektywy dwojga bohaterów, których dzieli kilkaset kilometrów. Jak można się domyślić, fabuła pchnie ich ku sobie i może się okazać, że mają oni ze sobą więcej wspólnego niż można by się tego spodziewać. Sacha to pozornie wyluzowany chłopak, który dysponuje pewną umiejętnością, która jest zarówno jego błogosławieństwem i przekleństwem. Z kolei Taylor to prymuska, której potwornie zależy na dostaniu się do dobrej szkoły. Dziewczyna niespodziewanie odkrywa w sobie drzemiącą moc, o której istnieniu nie miała pojęcia. Nie wiedzieć czemu, relacje między nimi nieco nasuwają mi na myśl Rona i Hermionę z Harry’ego Pottera. 

W kreacjach postaci fajne jest to, że stopniowa powierzchowność z czasem zyskuje głębię. To już moje fiziu-miziu w głowie, które sprawia, że najbardziej lubię książki, w których portrety psychologiczne bohaterów są choć trochę pogłębione. Płytka charakterystyka do mnie nie przemawia. Natomiast w Tajemnym ogniu o postaciach można powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że są papierowe. No i jest między nimi chemia, co jest nie mniej ważne. 

Ogólny sens jest dobry, fajny i ciekawy. Na początek autorki serwują tajemnice, niejednoznaczności i mija trochę czasu, zanim czytelnik otrzyma odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania. Stopniowo wszystko się wyjaśnia, odkrywając – niestety! – nie tylko zawiłości fabularne, ale i kryjący się po kątach banał… 

Książki young adult przeżywają złote czasy. Co miesiąc pojawia się ich na rynku niezliczona ilość. Mnóstwo z nich dotyka fantastyki. I, niestety, w porównaniu do wielu z nich Tajemny ogień wypada dość blado i nijako. To dobra książka, choć momentami nazbyt oczywista. Ma swoje dobre momenty, zwroty akcji i pełne napięcia sytuacje, ale łatwość z jaką bohaterowie pokonują kładące się na ich drogach/drodze przeciwności, budzi niesmak. 

Tajemny ogień to trochę taki wór, w którym kumuluje się kilka pomysłów. Są motywy znane: nadprzyrodzone moce, nauka ich wykorzystywania, tajemne organizacje i trochę wyścigu z czasem i walki o życie. Powiewem świeżości jest przypadłość, na którą cierpi Sasha. Myślę, że ten wątek jest najciekawszy w całej książce. 

Językowo mamy trochę stół z trzema nogami. Książka C.J. Daugherty i Cariny Rozenfeld jest napisana prostym językiem, niemniej w tym skupisku słów brakuje cementu, który dobrze wiązałby je ze sobą. Przydałoby się też trochę wykończenia. Jest nieźle, ale mogło być świetnie. 

Nie wiem na ile Tajemny ogień jest sumą talentów dwóch pisarek, a na ile ich średnią. Wynik, niestety, jest daleki od idealnego. Na szczęście pierwsza połowa książki wciąga tak bardzo, że drugą pokonuje się siłą rozpędu. Prawdziwe obawy zaczynają się dopiero, kiedy pomyślę o kontynuacji. Na tę chwilę nie jestem przekonany, czy chciałbym ją przeczytać. 

Wybrani? No cóż… muszą poczekać. 

Opublikuj komentarz