
„Księga wyzwań Dasha i Lily” Rachel Cohn, David Levithan

Tekst archiwalny z 2016 r.
Duet: Cohn i Levithan. Podejście drugie.
Ciśnie się na usta: rychło w czas! Po dwóch miesiącach wegetowania na półce, w lutym przeczytałem sezonową książkę, której termin ważności upłynął po Nowym Roku. Trochę słabo, zważywszy, że świąteczne książki swój czar zawdzięczają na ogół świętom. To wtedy królują miłość, rodzina i cała ta aura wokół. Przynajmniej w teorii. Mając do wyboru przeczytać tę książkę teraz lub skazać ją na dodatkowych dziesięć miesięcy bezsensownego leżenia i kurzenia się na półce, nie mogłem postąpić inaczej. Przeczytałem.
Pełna wdzięku [to się jeszcze okaże] romantyczna historia z książkami, przedświąteczną gorączką i bożonarodzeniowym Manhattanem w tle.
„W środku znajdziesz wskazówki. Jeśli chcesz je poznać, przewróć stronę. Jeśli nie – proszę, odłóż notatnik na półkę”. Zainspirowana przez szczęśliwie zakochanego brata,
szesnastoletnia Lily zostawia czerwony notatnik pełen [Hmm…] wyzwań na ulubionej półce w swojej ulubionej księgarni. Notes czeka na odpowiedniego chłopaka, który odważy się podjąć grę. Ciekawski, ironiczny, lekko cyniczny Dash nie boi się zagadek – Księga Wyzwań staje się dla niego odskocznią od codzienności, której nieświadomie szukał.
Dash i Lily urządzają podchody na wielką skalę – szukają notesu (i siebie) po całym Manhattanie. Podczas gry zaczyna rodzić się uczucie. Tylko czy na żywo zrobią na sobie równie dobre wrażenie, co na papierze? To może okazać się największym wyzwaniem…
Szczerości nigdy za wiele, więc powiem wprost: Nick i Norah. Playlista dla dwojga mocno zachwiało moją wiarę w to, że Księga wyzwań Dasha i Lily przypadnie mi do gustu. Nie, nie dlatego, że jestem facetem i nie lubię historii miłosnych, bo je uwielbiam, lecz dlatego, że nie bardzo garnę się do banałów i do oklepanych na tryliard zylionów sztampów o rzekomo miłosnym podłożu.
Książkę czyta się równie dobrze jak Nicka i Norę – Cohn i Levithan mają przyjemny styl i potrafią wciągnąć. Nie jakiś mega górnolotny czy mega prosty, ale przyjemny. Problem zaczyna się w innym momencie. I tu uwaga – pewnie gdybym recenzował tę książkę w okolicy świąt, powstrzymałbym się przed niektórymi uwagami (bo święta, bo pokój wszystkim itede.), ale że jest luty, nie mam żadnych zahamowań. Problem ów nazwałbym syndromem cienia Johna Greena. WIEM! Wiem, do diabła – nie wiadomo, kto na kim się wzoruje i czy w ogóle, ale nie mogę przestać łapać się na tym, że żarty, dowcipy słowne i masa innych czynników, których celem jest wywołanie uśmiechu na mordeczce czytającego to marna imitacja dowcipu rzucanego przez Greena. Humor Levithana zdaje się być wymuszony, jakby autor nieustannie starał się podrobić styl bardziej znanego kolegi. Przyjemność z czytania Księgi wyzwań, która niejednokrotnie jest budowana jak domek z kart, rozpieprza się jak ów zdmuchnięty przez wiatr – czytam Levithana, aż tu nagle PLASK! prosto w czoło – jak pecyna błota – uderza mnie kolejny przykład SCJG! Sorry – John Green jest tylko jeden.
Co powiem o Rachel Cohn i jej stylu, skoro już kubeł zimnej wody został wylany na głowę Levithana? Jest OK. Nie jest jakiś wybitny i nie ma w nim niczego charakterystycznego, co pozwoliłoby mi tę autorkę rozpoznać wśród innych, gdyby – na ten przykład – rzucono mi pod nogi dziesięć niepodpisanych prac. Po prostu OK. I nie wnikajmy głębiej.
A’propos cech charakterystycznych – poza podrabianym dowcipem David Levithan ma coś, co mocno charakteryzuje tę część jego twórczości, którą miałem okazję poznać – zamiłowanie do gejów. No – może nie zamiłowanie, co zainteresowanie. Zarówno w Nicku i Norze jak i w Księdze wyzwań homoseksualizm mężczyzn jest na porządku dziennym (i nocnym). Nie wnikam – ja tam się do łóżka nikomu nie pcham.
Mając za sobą najdłuższą (pseudo)analizę stylu jakiej dokonałem od czasów liceum, poznęcam się nad fabułą. Na początek równanie:
Święta + Miłość = …
Słitaśność? Cukierkowatość? Fiki-miki?
JEST lepiej niż w Nicku i Norze, a to już postęp. Ale i tutaj miłość jest wszędzie. Bardziej i dosłowniej wszędzie niż w piosence Love is all around us. OK, ten przekaz zrozumie tylko singiel, a taki żonaty i dzieciaty ramol jak ja już niekoniecznie. Ale błagaaaaaaaaaaaam! Czy świat opiera się tylko i wyłącznie na miłości? Miłość nad miłościami i wszystko miłość… Kocham więc jestem… Miłość miłości miłością… Niedaleko pada miłość od miłości… AAAAAAAA! Zabijcie mnie!
Dobra. Przesadzam. Nie jest tak słodko i cukierkowato, ale miłość kryje się za każdym rogiem, w każdej szafie i pod każdym łóżkiem. Wątków, tematów i motywów innych: brak. A jeśli są to i tak po to, by lepiej przedstawić miłość. I zgodnie z tradycją komedii romantycznych absurd goni absurd. Koniec o fabule!
Bohaterowie. W moim odczuciu bardzo podobni do Nicka i Nory. Niby inni, a jednak nie do końca… Zaznaczę jednakowoż, że w Księdze wyzwań Dasha i Lily znajduje się bardzo fajne nawiązanie do tamtej książki. To był jeden z dwóch razów, kiedy podczas lektury uśmiechnąłem się do siebie. Drugą ku temu okazję (a w zasadzie pierwszą) dał mi ciekawy wątek potterowski. Harry Potter rlz!
Schodzę na ziemię: bohaterowie. On – męska wersja Hermiony, choć bardziej cyniczna, marudna i chwilami bezczelna. Ona – księżniczka Disneya, która wciąż czeka na swego księcia z bajki, by w końcu pobrudzić sobie nieco rączki i stać się bardziej przyziemną dziewczyną nie wpisującą się w ideał bajkowej księżniczki. Przyznaję ze smutkiem – cieszę się, że każdy rozdział był podpisany i z góry było wiadomo, z czyjej perspektywy toczy się opowieść. Gdyby nie to, pewnie zagubiłbym się kompletnie. Niestety – płytki wątek (miłość, miłość, miłość) nie pozwala nam zanadto poznać bohaterów i nawet retrospekcje zdają się być niewystarczającym obrazem dla poznania ich prawdziwego ja.
Księga wyzwań Dasha i Lily jest bez wątpienia lepsza od Nicka i Nory. Playlista dla dwojga, jednak daleko jej do oczarowania mnie. Może to przejaw mojej bezduszności, bezsercowności i jakiejś innej bez-ości, ale myślę, że na tym poprzestanę i serdecznie podziękuję duetowi Cohn-Levithan. Przeciętność nigdy mnie nie pociągała.
Opublikuj komentarz