
Wywiad z Marta Kisiel, autorką „Dożywocia”
Wywiad przeprowadzony w 2016 r.
STREFA CZYTACZA: Stało się! Napisała Pani (wreszcie) Siłę niższą, znaną szerzej jako Dożywocie 2. Powinniśmy na początku pogratulować czy życzyć szybkiego powrotu do zdrowia po miesiącach ciężkiej harówy?
MARTA KISIEL: W kolejności dowolnej można mi gratulować, życzyć rzeczy różnych, składać wyrazy współczucia bądź wyrażać powątpiewanie w mój stan psychiczny. Osobiście wciąż nie ogarniam, że to już naprawdę za mną, że w końcu tę książkę napisałam, od pierwszej literki do ostatniej kropki. Dopiero odnajduję się w rzeczywistości, w której to drugie Dożywocie z marzenia ściętej głowy stało się namacalnym faktem w postaci gęsto upstrzonego przydawkami maszynopisu. Na szczęście przede mną jeszcze redakcja i tym podobne przyjemności, a to zawsze pomaga w odzyskaniu kontaktu ze światem.
SC: Wiadomo, kiedy książka powinna trafić do księgarń?
MK: Prawdopodobnie już jesienią tego roku, ale to jeszcze wyjdzie w praniu. Na wszelki wypadek niczego konkretnego nie obiecuję.
SC: Pisze Pani nie od dziś, więc z pewnością może Pani odpowiedzieć na pytanie: czy z pisania da się wyżyć? Teoretycznie, prognozy są dobre. Po wydaniu swojej trzeciej książki, J.K. Rowling została milionerką. Rozumiem, że Szanowna Ałtorka ma już upatrzoną willę z basenem i jacht? A może to zbyt przyziemne marzenia i ma Pani jakieś inne?
MK: Basen posiadam dmuchany, jachtu nie miałabym nawet gdzie zwodować, a willa już w zeszłym roku stanęła w ogrodzie. Co prawda mieści jedną zabawkową kuchenkę i w porywach dwie i pół pięciolatki, ale jest, liczy się i nikt mi nie powie, że nie. Rzecz jasna, miło by było żyć z pisania albo chociaż żyć pisaniem, są u nas tacy, którym się to udaje i z głodu jeszcze nie umarli, wątpię jednak, czy zdołam kiedykolwiek osiągnąć ten stan — nie ten rynek, nie ta nisza, nie ten warsztat. J.K. Rowling mogę co najwyżej połaskotać w pięty. Żadne miliony, czy to złotówek, czy to czytelników, czy to sprzedanych egzemplarzy, nijak mi nie grożą, więc mogę pisać spokojnie w tempie niespiesznym hobbystycznym.
SC: Jeszcze kilka lat temu będąc pytaną, czy będzie kontynuacja Dożywocia odpowiadała Pani: Nie i bardzo proszę mnie za to nie bić, przynajmniej nie po głowie. A tu taka niespodzianka! Co z płodozmianem stylistycznym i tematycznym i z uczuciem bycia zakładnikiem własnej książki?
MK: Gdybym zabrała się za część drugą zaraz po części pierwszej, na płodozmian stylistyczny i tematyczny nie miałabym najmniejszych szans. Tych sześć lat sporo mi dało. Przekonałam się po drodze, że potrafię napisać całkiem inną powieść z zupełnie nowymi bohaterami, ale też nabrałam dystansu do tych starych i spojrzałam na nich trochę inaczej. Bez tego wciąż byłabym ich zakładnikiem, a tak udało mi się odzyskać stery i napisać kontynuację tak, jak chciałam, a nie tylko kopiować Dożywocie. No i, przede wszystkim, gdzieś po drodze zrzuciłam z siebie większość presji i czytelniczych oczekiwań, a to one najbardziej mnie uwierały w jestestwo.
SC: Czym nas zaskoczy Siła niższa? Tudzież, czym powinna zaskoczyć?
MK: Mam nadzieję, że wszystkim, począwszy od samej historii, a na poziomie pierdolca skończywszy, dlatego na wszelki wypadek nie zdradzę absolutnie nic. Mnie najbardziej zaskakuje fakt, że ta książka w ogóle powstała…
SC: Powrócą do nas ukochani bohaterowie? Spotkamy się jeszcze ze Szczęsnym? Cudownie było o nim czytać. Wszelkie problemy odpływają w niebyt, kiedy pomyśli się o biednym Konradzie, który musiał z nim mieszkać pod jednym dachem…
MK: Część powróci, część nie, pojawią się również zupełnie nowe postacie. Ale na żadne zmartwychwstania proszę nie liczyć, mowy nie ma!
SC: Czy tytuł Siła niższa to ten sam, który dawno temu sam przypełzł czy może coś się zmieniło? Zdradzi nam Ałtorka, co się pod nim kryje?
MK: A owszem, jest to właśnie ten tytuł, który pewnego dnia sam do mnie raczył przypełznąć i na dobre się zadomowił, jeszcze zanim na dobre dopięłam wszystkie wątki fabuły. Ale co dokładnie się pod nim kryje, tego już nie zdradzę, żeby nie psuć niespodzianki. O, taka będę.
SC: Zarówno Dożywocie jak i Nomen Omen mocno wpływają na psychikę. Kto bierze na siebie odpowiedzialność w przypadku, gdy po lekturze Siły niższej czytelnik będzie miał whiskas zamiast mózgu – Pani czy wydawca? Warto, by czytelnicy wiedzieli, komu przesyłać rachunki za leczenie…
MK: Biorąc pod uwagę stan mego konta, stawiałabym raczej na wydawcę, chyba że na ten whiskas zamiast mózgu wystarczy plaster w małpki. Wtedy można śmiało uderzać do mnie.
SC: Czy trzecia książka sprawia, że czuje się Pani pisarką czy pozostajemy jeszcze przy Ałtorce?
MK: Zdecydowanie nie czuję się pisarką, co najwyżej autorką kolejnej książki. I coś mi mówi, że tak mi już zostanie na zawsze. Niestety, tak jakoś mam, że nie lubię sobie ułatwiać życia, zwłaszcza nadmiarem wiary w siebie. Wolę zachować bezpieczny dystans.
SC: Żeby nie było, że zadaję tylko mało poważne pytania. Teraz będzie poważnie: Polacy nie czytają. Z czego to wynika? Może powinniśmy podziękować szkolnictwu, które wkłada nam w głowy tylko Mickiewiczów i Sienkiewiczów sprawiając, że na ogół postrzegamy literaturę jako ciężką i nudną?
MK: Powodów jest wiele, ale moim zdaniem na prowadzenie wysuwa się jeden. Polacy nie czytają, bo nie czują takiej potrzeby. Ani szkoła, ani środowisko rodzinne czy rówieśnicze jej w nich nie wzbudzają. Nudę w tramwaju czy autobusie można zabić za pomocą smartfona, a w przestrzeni domowej konkurencja dla czytania jako formy rozrywki wzrasta jeszcze bardziej. W szkole czytanie lektur traktuje się jako pracę domową, czyli kolejny obowiązek do odbębnienia. Z kolei po lekcjach dzieci regularnie widują swoich rodziców odpoczywających po pracy z pilotem w dłoni, ale z książką już nie. Nic dziwnego, że wiele z nich w ogóle nie kojarzy czytania z przyjemnością — oczekiwać od nich czytania to trochę tak, jak oczekiwać ode mnie, że w wolnym czasie będę radośnie rozwiązywać zadania z fizyki. Albo szorować fugi w łazience szczoteczką do zębów. I szkoła z archaicznym, niedostosowanym do wieku odbiorcy kanonem lektur jest tu moim zdaniem najmniej winna, choć też nie bez winy, bo wzbudzać w dziecku potrzebę i pasję czytania trzeba na długo przed pierwszym dzwonkiem. Jasne, zgrzytałam zębami, po raz dwudziesty z rzędu nie tyle czytając, ile już recytując z pamięci Chorego kotka, kiedy córka miała rok czy półtora, ale teraz, gdy ma lat pięć, jest gotowa przyjąć na klatę każdą, nawet najsroższą karę, byle nie było to pójście spać bez czytania. Właśnie skończyłyśmy pierwszą Pippi i wróciłyśmy do Opowieści z Narnii, a ja już wiem, że żaden Mickiewicz czy inny Rej nigdy nie zniechęci jej do czytania. Bo młoda załapała, że to nie czytanie jako takie jest nudne, a konkretne książki — i że warto szukać tych, które ją zachwycą. Teraz muszę tylko powtórzyć ten sam numer z synem.
SC: Z wykształcenia jest Pani polonistką. Czy zmieniłaby Pani kanon lektur szkolnych? Może warto byłoby dać młodzieży wolną rękę i kazać przeczytać dowolną książkę, która wpisuje się w omawiany motyw czy konwencję? Trudno nie zgodzić się z faktem, że w dzisiejszych czasach można więcej wynieść z Harry’ego Pottera niż z Pana Tadeusza.
MK: To nie jest kwestia czasów, tylko dostosowania lektury do szeroko pojętych zdolności poznawczych odbiorcy, czyli jego wieku, dojrzałości, wiedzy, indywidualnych doświadczeń i zainteresowań. Nawet z Pana Tadeusza można wynieść tyle, co nic — wszystko zależy wyłącznie od konkretnego czytelnika. Niestety, szkoła nie przygotowuje nastoletniego ucznia do odbioru takich tekstów, tylko poprzestaje na przymuszeniu do lektury, bo to przecież arcydzieło, więc trzeba. I co z tego, że nieszczęśnik nic a nic z tego obcowania z arcydziełem nie wynosi. Ważne, że pamięta dzięcielinę, natenczas Wolskiego i mrówki w dekolcie Telimeny — i już, program odbębniony. Że bez zrozumienia? A na co komu zrozumienie? Ja w wieku lat siedmiu z nudów przeczytałam Krzyżaków i co mi to dało, poza głębokim urazem do tej książki? Absolutnie nic. O wiele więcej — intelektualnie i emocjonalnie — wyniosłam z lektury przygód Pana Samochodzika czy Tomka Wilmowskiego. Na czytanie arcydzieł z autentycznym zrozumieniem i zainteresowaniem czas przyszedł dopiero po latach, na studiach. W podstawówce lektury odbębnialiśmy według gotowych skryptów i żadne odstępstwo od jedynej słusznej interpretacji nie wchodziło w grę — na szczęście za bardzo lubiłam czytać, żeby mnie to zniechęciło. Za to w liceum trafili mi się poloniści, którzy pozwalali nam szukać własnych interpretacji, często na przekór, proponować lektury dodatkowe i nie dzielili książek na godne bądź niegodne wzmianki podczas lekcji czy w wypracowaniu. Dla nich liczyło się jedynie to, jaką argumentacją się posłużyliśmy, wskazując dany tytuł jako przykład czegoś tam. Czy chodziło o Andrzeja Sapkowskiego, czy o Umberto Eco, najważniejsza była umiejętność samodzielnego wyciągnięcia wniosków z lektury i wykorzystania ich potem w dyskusji. Do czegoś takiego nie trzeba zmiany kanonu, wystarczy zmiana podejścia.
SC: Skoro mamy poważny temat, podepniemy jeszcze pod niego porno – żeby było ciekawiej. Nie czytałem Pięćdziesięciu twarzy Greya, ale po parodię w wykonaniu Ałtorki pobiegnę w dniu premiery! O ile, oczywiście, ten pomysł jeszcze żyje?
MK: Pomysł żyje, przy okazji powstawania Siły niższej trochę się rozrósł i aktualnie pomału się przepoczwarza. A w co konkretnie, to dopiero czas pokaże.
SC: Co teraz? Wakacje czy praca nad kolejnym tytułem?
MK: Jak już wspominałam, nie lubię sobie ułatwiać życia, myślę więc, że do kompletu z pięciolatką, noworodkiem i nowym kotem zamiast wakacji wybiorę pracę nad kolejną książką. A w zasadzie to dwiema — ot, w ramach tego płodozmianu, który tak sobie chwalę. Czy plaster z małpką na to też pomaga?…
SC: I na koniec najważniejsze pytanie: kiedy będzie „Dożywocie 3”?
MK: Po moim trupie, rzecz jasna! A bezczelnie dodam, że nie wierzę w życie pozagrobowe…
SC: Kłaniając się nisko, serdecznie dziękuję za wyczerpujące odpowiedzi i wywiad.
_____
Fot. Jacek Falejczyk
Opublikuj komentarz