
Rozmowa z Andrzejem Polkowskim, tłumaczem serii o „Harrym Potterze”
Wywiad przeprowadzony w 2016 r.
Niegdyś określany mianem ojca Harry’ego Pottera. To właśnie jemu zawdzięczamy takie słowa w naszym słowniku jak myślodsiewnia, Świstoświnka, świstoklik czy mugol.
Po blisko ośmiu latach przerwy to jeden z pierwszych wywiadów z Andrzejem Polkowskim, tłumaczem Harry’ego Pottera, jaki jest publikowany.
Rozmowa odbyła się na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie w październiku 2015.
STREFA CZYTACZA: Jakie to uczucie wrócić do Harry’ego Pottera i wywiadów na jego temat po tak długiej przerwie?
ANDRZEJ POLKOWSKI: Przede wszystkim radość. Bardzo mnie ten powrót ucieszył i to nie tylko dlatego, że zobaczyłem te wszystkie wspaniałe ilustracje z nowego wydania, ale dlatego, że od dawna prosiłem wydawnictwo o wydanie poprawionej wersji książki. I w końcu można było to zrobić – książkę trzeba było od podstaw przygotowywać do druku, ponieważ to zupełnie nowa i inna edycja, dzięki czemu mogliśmy wprowadzić poprawki. A było ich naprawdę sporo. Bardzo mnie ucieszyła możliwość ich wprowadzenia.
SC: Po tekście wyraźnie widać, że został poprawiony. Ciekawi mnie pewna szczególna zmiana, a dotyczy słów wypowiedzianych przez profesora Snape’a: Harry Potter, nasza nowa znakomitość. W ilustrowanym wydaniu znakomitość została zastąpiona celebrytą. Czy wynika to z faktu, że teraz – inaczej niż 15 lat temu – słowo celebryta funkcjonuje w naszym języku?
AP: Przyznam szczerze, że nie zastanawiałem się nad tym w ten sposób. Trudno powiedzieć, czy wpływ miała ewolucja języka, ponieważ będąc z nim na bieżąco nie patrzę na to w ten sposób. Po prostu przeżywam tę ewolucję. Co do samych poprawek – miałem własny egzemplarz, który już był poprawiony. Wiele poprawek wnieśli do niego sami czytelnicy. Czytając tę książkę od nowa, zastanawiałem się, która opcja będzie lepsza i dokonywałem zmian. Miałem w tym dużą swobodę.
SC: Po wydaniu ostatniego Pottera usunął się Pan w cień. Miał Pan już dość tego całego szumu medialnego wokół tej serii.
AP: Czułem wielką ulgę po wydaniu ostatniej książki. Nie przepadam za wywiadami, ponieważ zwykle ciągle powtarza się w nich to, co już się mówiło, a po drugie uważam się za człowieka pióra: potrzebuję kilku minut na zastanowienie, by coś dobrze wyrazić.
SC: A teraz szaleństwo powraca. Może nie na taką skalę, ale zebrał się wokół Pana tłum fanów.
AP: Tak. Wszystkie egzemplarze, które mieliśmy przygotowane, rozeszły się i sporo osób prosiło mnie o autograf. Widzę w tym powrót do tego, co było kiedyś. Ale to bardzo dobrze, że ludzie czytają.
SC: Pamięta Pan jeszcze początek tego wszystkiego? Początek przygody z Harrym Potterem?
AP: Bardzo dobrze to pamiętam! Dla Media Rodziny tłumaczyłem wcześniej Opowieści z Narnii i wydawca uznał, że będą odpowiednim tłumaczem dla Harry’ego Pottera. Zgłosił się do mnie, a ja zupełnie nie miałem pojęcia, co to za książka. Przejrzałem ją, zwróciłem uwagę na sporą ilość dialogów, do tego magia – i stwierdziłem, że biorę się za tłumaczenie! Dopiero z czasem okazało się, że wokół tej książki jest szaleństwo na całym świecie i funkcjonuje mnóstwo jej fanklubów.
SC: Czyli dialogi i magia na plus. A neologizmy? Harry Potter dał początek wielu słowom, których wcześniej nie słyszeliśmy.
AP: Kocham neologizmy, ponieważ są dla mnie wyzwaniem. Pracując nad nimi czuję jakbym rozwiązywał zagadkę. Inna sprawa, że nie zawsze da się je dobrze oddać, ponieważ nie zawsze jest to możliwe. Ale i tak bardzo je lubię.
SC: Bywało, jednak, że zwracał się Pan do czytelników z prośbą o pomoc przy tłumaczeniu kolejnych tomów. Wokół tych próśb były organizowane konkursy.
AP: Będąc całkowicie szczerym: nie miałem problemów z przetłumaczeniem czegokolwiek. W tych prośbach o przesyłanie własnych propozycji chodziło bardziej o to, żeby oczekującym fanom sprawić trochę radości.
SC: A fani nigdy nie szczędzili pomocy i masowo wysyłali swoje propozycje. Zdarzało się też, że narzekali na pewne zmiany w tekście, jak np. zmianę płci ropuchy Neville’a, która w oryginale jest Trevorem, a w polskiej wersji – Teodorą.
AP: Zawsze były problemy natury zoologicznej, że się tak wyrażę. Głównie z sowami, które w języku angielskim są rodzaju męskiego. Żeby imię pasowało, niejednokrotnie trzeba było zamienić sowę na puchacza. Podobnie było z ropuchą, do której męskie imię nijak mi nie pasowało. Mam nadzieję, że czytelnicy już się do tego przyzwyczaili i mi darują.
SC: Jak Pan podchodzi do tego, co teraz dzieje się wokół Harry’ego Pottera? Obejrzy Pan Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć?
AP: Nie lubię filmów o Harrym Potterze. One od początku mi się nie podobały, a ostatnich filmów nawet nie oglądałem, ponieważ ich tempo jest zbyt szybkie. W książce znajduje się wiele smaczków psychologicznych, opisów rozwoju osobowości czy mnogość sytuacji. W filmie tego nie ma. Nie wyobrażam sobie Fantastycznych zwierząt w formie filmu.
SC: Co Pan w takim razie powie o scenicznej kontynuacji Harry’ego Pottera, o Harrym Potterze i Przeklętym Dziecku?
AP: Dopiero niedawno dowiedziałem się, że w ogóle jest taki pomysł. Kiedyś byłem tłumaczem adaptacji scenicznej pierwszego tomu Opowieści z Narnii i muszę przyznać, że podchodziłem do tego pomysłu sceptycznie. Tę sztukę wystawiał teatr w Jeleniej Górze i z tego, co wiem, wystawia ją co roku z dużym sukcesem. Sam tej sztuki nie widziałem, ale skoro jej się udało, może z Harrym Potterem będzie podobnie?
SC: Odchodząc od Harry’ego Pottera. Zna Pan dorosłą twórczość J.K.Rowling?
AP: Zetknąłem się z Trafnym wyborem w oryginale, ale w tym czasie czytałem też sporo fantasy i zupełnie nie pamiętam tej książki. Pozostałych nie czytałem.
SC: Mógłby Pan zdradzić, co prywatnie lubi czytać?
AP: Lubię amerykańskich postmodernistów, czyli zupełnie inny kierunek (śmiech). Lubię też wracać do baśni, legend i mitów, zwłaszcza hinduskich czy żydowskich. SC: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Opublikuj komentarz