
„Inferno” Dan Brown

Tekst archiwalny z 2014 r.
I udałem się w podróż do piekła. Droga była długa i kręta, ale przede wszystkim – nieprzewidywalna. Sam już nie wiem czy mogę nazwać siebie fanem twórczości Dana Browna czy też nie. Czytając po raz pierwszy „Kod Leonarda da Vinci” z pewnością nim byłem. Lektura „Aniołów i demonów” pogłębiła we mnie to przekonanie. Później był „Zwodniczy punkt” i „Cyfrowa twierdza”, która już mnie nie zachwyciła… Być może debiut autora nie był jeszcze na tyle wytrawnym dziełem, by trafić w mój gust. Przynajmniej tak sobie wmawiałem, do czasu. Trzeci tom przygód Roberta Langdona, wydany w 2010 roku „Zaginiony symbol” kazał mi zadać sobie pytanie czy to, co oferuje Dan Brown, nadal jest dla mnie tym, czym było na początku. Już w połowie książki domyśliłem się, kim jest czarny charakter i w zasadzie niewiele mogło mnie w tej lekturze zaskoczyć. Dlatego mojemu oczekiwaniu na „Inferno” towarzyszyła nie tylko nadzieja, ale i poważna obawa. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli tym razem amerykański pisarz mnie zawiedzie, nie sięgnę więcej po żadną jego publikację.
Kiedy książka dotarła do mnie, nie była jedyną pozycją, którą tego dnia otrzymałem. W drugiej paczce znajdowało się świeże wydanie „Wołania kukułki” Roberta Galbraitha (pseudonim J.K.Rowling). Po raz pierwszy musiałem wybierać pomiędzy tymi dwoma autorami i ze względu na moją miłość i wiarę w niezawodność, zdecydowałem się przeczytać najpierw kryminał brytyjskiej pisarki. Ukończywszy lekturę, gotowy byłem oddać całą swoją uwagę książce Browna. Nie bez przyczyny wspominam o J.K.Rowling. Nieuniknione jest pewne sprostowanie, a skoro nikt się nie kwapi do zaprezentowania go, ja to uczynię.
„(…) thriller najpopularniejszego pisarza na świecie!” – ten opis znajdujący się na tylnej okładce „Inferno” przykuł moją uwagę z racji na słaby marketing. Nie od dziś reklamuje się wielu autorów mianem „najpopularniejszych” i „najlepiej sprzedających się”. Przez dłuższy już czas nosiłem się z zamiarem wyrażenia swojego zdania w tym temacie, a teraz zdaje się być odpowiedni ku temu moment. W końcu głównym tematem dzisiejszego wywodu jest „piekło”. Jednakże będzie krótko: zdanie „najpopularniejszy pisarz na świecie” w stosunku do Dana Browna adekwatne może być tylko wtedy, jeśli dosłownie odbierzemy „pisarz” – jako odnośnik do mężczyzny. Albowiem, gdybyśmy mieli spojrzeć na „pisarza” z szerszego punktu widzenia, niezaprzeczalnie Dan Brown nie jest nim. Krótko mówiąc: czym się ma 80 mln WYDRUKOWANYCH egzemplarzy amerykańskiego pisarza do 450 mln SPRZEDANYCH egzemplarzy książek Rowling? Ot, dygresja. Żeby nie było wątpliwości – oszukańczy marketing wcale nie wpływa na moją sympatię żywioną do Dana Browna. Mimo, że przez ostatnie dwa dni przechodziłem przez zgotowane przez niego „piekło”…
Początek najnowszej powieści jest zaskakujący – spodziewałem się sztampowego rozpoczęcia polegającego na przedstawieniu czarnego charakteru bądź ukazania w malowniczym świetle trupa, a potem na wmieszaniu w sprawę zafascynowanego ikonografią Roberta Langdona. O ile pierwszy człon początku pozostaje bez zmian, o tyle drugi odbiega od schematu… Nikt nie przychodzi do Langdona z prośbą o pomoc. Nikt nie namawia profesora do udziału w sprawie. A to daje nadzieję na ciekawy rozwój wypadków. „Inferno” od samego początku wypełnia akcja, która wręcz wylewa się z kart powieści. Wszystko wygląda jak dobrze skonstruowany film, a jedynymi przerywnikami dynamicznego rozwoju wypadków są mnożące się opisy dzieł sztuki i architektury poszczególnych miejsc. Zawsze fascynowało mnie w twórczości Browna to, że po lekturze jego książek czułem się bogatszy w wiedzę z tego, i nie tylko tego, zakresu. Poznawałem nowe pojęcia i strzępki historii, które fascynowały mnie. I tak było też tym razem. Choć niewątpliwie to nieustająca akcja grała pierwsze skrzypce w tej apokaliptycznej opowieści. Na początku wydawało mi się, że skala problemu, z którym tym razem ma się zmierzyć akademicki wykładowca, jest przesadzona. Do tej pory Langdon ratował Watykan, dobre imię Kościoła oraz swojego przyjaciela. Teraz mierzy się z globalnym zagrożeniem, które prowadzić może do apokalipsy i zagłady ludzkości. Apokalipsa jest na fali, pomyślałem. Dan Brown zdecydował się zaprezentować ją w iście szaleńczym tempie – nagromadzenie zdarzeń, wypadków i wszelkiego rodzaju innych różności jest tak gęste, że czytając każdą kolejną stronę czułem się jak gdyby zapowiadała ona finał. To normalne, że akcja przyspiesza, kiedy ma dojść do ostatecznego rozwiązania zagadki, ale Brown zdecydował się wypełnić nią niemal całą objętość swojego blisko 600-stronicowego dzieła. To zagranie ma jednak, w mojej opinii, dwie wady: po pierwsze, trzeba pilnować, by czytelnik nie odczuł przesytu akcji, a po drugie jeszcze bardziej należy się wysilić się nad finałem. Przewidywalne zakończenie w takim wypadku to coś, co rujnuje wszystko. Ze smutkiem przyznaję, że chwilami czułem znużenie wynikające z ciągłej akcji. Nie miałem nawet chwili oddechu podczas lektury, co niestety nie oznacza, że książkę przeczytałem jednym tchem. Im bardziej zbliżałem się do zakończenia, tym bardziej czułem, że zawiedzie mnie ono. I kiedy już byłem niemal pewny, że tak się stanie, nastąpiło objawienie. Dramatyczny zwrot akcji. Nie jedyny zresztą w tym thrillerze, który sprawił, że zrobiło mi się gorąco, a włosy zjeżyły się na karku. Poczułem się tak samo jak przy lekturze „Aniołów i demonów” (mojej ulubionej pozycji autorstwa Browna). „Inferno” zbliżone jest do tego dzieła, które czuję się w obowiązku opisać jako „masterpiece”.
Poświęciłem dwa dni na eksplorowanie „piekła” i nie sądziłem, że będę tak zadowolony z lektury. Zwłaszcza zakończenie było tym, co spowodowało szybsze bicie mojego serca. Nie sądziłem, że taki może być koniec. Po średnio udanym „Zaginionym symbolu” Dan Brown powrócił w wielkim stylu pokazując, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a jego talent nie jest tak przewidywalny jak mogłoby się wydawać. Teraz nie pozostaje mi nic poza wyglądaniem z nadzieją kolejnego dzieła mistrza thrilleru. Dan Brown ma klasę!
Opis wydawniczy:
Światowej sławy specjalista od symboli, Robert Langdon budzi się na szpitalnym łóżku w zupełnie obcym miejscu. Nie pamięta, jak i dlaczego znalazł się w szpitalu. Nie potrafi też wyjaśnić, w jaki sposób wszedł w posiadanie tajemniczego przedmiotu, który znajduje we własnej marynarce. Czasu na rozmyślania nie ma niestety zbyt wiele. Ledwie na dobre odzyskuje przytomność, ktoś próbuje go zabić. W towarzystwie młodej lekarki Sienny Brooks Langdon opuszcza w pośpiechu szpital. Ścigany przez nieznanych wrogów przemierza uliczki Florencji, próbując odkryć powody niespodziewanego pościgu. Podąża śladem tajemniczych wskazówek ukrytych w słynnym poemacie Dantego… Czy jego wiedza o tajemnych sekretach, które skrywa historyczna fasada miasta wystarczy, by umknąć nieznanym oprawcom? Czy zdoła rozszyfrować zagadkę i uratować świat przed śmiertelnym zagrożeniem?
Opublikuj komentarz