
„Gra o życie” James Dashner

Tekst archiwalny z 2017 r.
Kolejna czytelnicza przygoda dobiegła końca, a w mojej świerzbiącej łapce zmaterializowało się wirtualne pióro krytyki. Po raz drugi przychodzi mi rozliczać Jamesa Dashnera z zakończonej serii i po raz drugi ostatni tom budził we mnie skrajne emocje. I to jeszcze przed rozpoczęciem lektury!
Czas rozpocząć sąd nad Grą o życie, finałem trylogii Doktryna Śmiertelności!
Michael jest graczem, który bez wątpienia lepiej czuje się w świecie wirtualnym niż realnym. Jego gry nie przypominają jednak zupełnie nieszkodliwej formy rozrywki. W grach, które preferuje Michael, wydarzenia z cyberprzestrzeni zostają przeniesione wprost do świata realnego i zaczynają przyćmiewać prawdziwe życie. Zaledwie kilka tygodni temu pogrążanie się we Śnie Michael uważał za coś zabawnego. To się jednak zmieniło. VirtNet jest najnowocześniejszym i najoryginalniejszym systemem oferującym swoim użytkownikom rozrywkę, jakiej nie dostarczy im nikt inny. Największą zaletą VirtNetu jest to, że można do niego wejść nie tylko umysłem, ale i ciałem. To uczucie pochłaniające gracza bez reszty Michael kochał najbardziej. Niestety i to się zmieniło. Teraz za każdym razem, gdy chłopak zatapia się w wirtualnym świecie, kładzie na szali swoje życie.
Po lekko przekombinowanej Regule myśli, miałem obawy, że i w Grze o życie Dashnera nieco za bardzo poniesie fantazja. To parcie na hollywoodzki hit, gdzie sequel zawsze musi być bardziej wybuchowy i wypełniony akcją, potwornie mnie drażni. Ale z drugiej strony nie mógłbym nie poznać zakończenia tej historii. Zwłaszcza, że to naprawdę kawał dobrej serii.
Finał Reguły myśli postawił wszystko na głowie idąc w kierunku znanym z Incepcji. Efekciarstwo wysunęło się na pierwszy plan, w związku z czym drugi tom zakończył się z hukiem. I to dosłownie. Na szczęście trzeci wraca do korzeni – sieci spisków i tajemnic oraz odkrywania świetnie skonstruowanego, wirtualnego świata. Już początek daje nadzieję na to, że Gra o życie odchodzi od tradycji wybuchów, a wraca do tego, za co pokochałem tę trylogię – W sieci umysłów. Akcji tu nie brakuje, choć zdaje się być lepiej dopasowana do toku fabuły. Powiedziałbym wręcz, że w całej swej dynamice, Gra o życie powraca do tempa znanego z pierwszego tomu. A to już wielki atut tej książki.
Oczywiście, nie zabrakło wyższego stopnia wtajemniczenia – eksploracja świata przedstawionego przechodzi na inny poziom i, co tu dużo ukrywać, niejednokrotnie ociera się o przekombinowanie. Niezależnie od tego, w którym miejscu wszechświata stworzonego przez Dashnera byśmy się znaleźli, zawsze okazuje się, że ma on jeszcze dodatkową głębię. I zanurzamy się w nią. Coraz głębiej i głębiej, aż chwilami mózg zaczyna się gotować, a z uszu bucha para.
Dashner stawia w tym tomie na brutalne rozwiązania i nie braknie zaskoczeń, ale znowuż jego bohaterowie nie do końca będą potrafili udźwignąć rolę tak dramatycznych zdarzeń. Choć autor stara się jak może, Michael traci w Grze o życie na wiarygodności. Jest zupełnie jak Thomas z Więźnia labiryntu – żyje swoim życiem i ciągnie za sobą fabułę, by od czasu do czasu przysiąść cichutko na ziemi i rozpaść się na milion kawałków. Szwankują emocje. Albo ich nie ma, albo są przesadzone. Tyle w temacie głównego bohatera. Z kolei drugoplanowi zostali zepchnięci na dalszy plan i pojawiają się jako jednobarwne tło. Całość ratuje fakt, że Dashner tak skonstruował fabułę Gry o życie, że te mankamenty łatwo przeoczyć.
Spisek goni spisek i wkrótce nie wiadomo już, kto po czyjej jest stronie. Strasznie mi się spodobał relatywizm w tej historii. Wyraźne zatarcie granicy między dobrem, a złem. Wskazanie racji wszystkich stron i podsunięcie różnych rozwiązań, z których żadne nie jest idealne. W tym tkwi geniusz tej książki i jej największa siła. I strasznie mnie cieszy, że w tym najważniejszym nurcie fabuły, autor nie potknął się i wykreował trzymający w napięciu thriller.
Ale skoro są i wzloty, muszą być też upadki: finał prosto z gry komputerowej. Ostatni level i już wszystko jasne. Na szczęście akcja szybko przenosi się do bardziej rzeczywistych realiów i znowuż to ratuje tę książkę. Fajne zagranie.
Podsumowując Grę o życie, nie mogę nie wspomnieć o tym, że Dashner naprawdę wykreował kawał dobrego świata. Skomplikowanego, ryjącego mózg i głębokiego jak studnia bez dna, ale – co najważniejsze – spójnego i logicznego. Bywa chaotycznie, bywa dziwnie, ale nie bywa głupio. Fabularnie też jest nieźle – wystarczy przyznać, że fabuła ciągnie za sobą bohaterów i osłania ich swoim płaszczykiem, dzięki czemu nie widać, że – w przeciwieństwie do skomplikowanego i zawiłego świata VirtNetu – brakuje im głębi.
Z czystym sumieniem: to dobre zwieńczenie serii. Nie najlepsze, ale naprawdę satysfakcjonujące.
Opublikuj komentarz