
„Zostań, jeśli kochasz” Gayle Forman

Tekst archiwalny z 2015 r.
Bywa, że otaczający mnie ludzie uważają, że czytam babskie książki. Jako faceta obowiązuje mnie kodeks honorowy, bo prawdziwy facet babskich, młodzieżowych i dziecięcych książek nie czyta. Nie, bo nie. Nie i już. Bo nie wypada. A co czyta prawdziwy facet? Etykiety na alkoholu? Nazwę piwa na puszce? Nie ukrywajmy – z książkami dla facetów jest jeszcze gorzej niż z ubraniami – bo o ile w sklepie odzieżowym przynajmniej 3/4 asortymentu to ubrania damskie, a reszta to ubrania dziecięce, to i tak idzie trafić na kilka męskich ciuchów. A książki? Pff! Po co facetowi książka?
Tak, wiem. Idiotyczny wstęp. Prawie nielogiczny. Jakbym na siłę chciał się usprawiedliwiać za przeczytanie Zostań, jeśli kochasz Gayle Forman – typowej babskiej książki i wyciskarki łez. Bo jak to tak, żeby mężczyzna – mąż i ojciec, żywiciel rodziny – takie książki czytał? Pewnie homo jakiś! Albo wariat!
Na początek – o co tyle szumu. Mia jest szczęśliwą nastolatką, dobrze zapowiadającą się wiolonczelistką. Ma wszystko, o czym tylko można zamarzyć – cudowną rodzinę, wspaniałego chłopaka i perspektywę olśniewającej kariery – niemal stoi u progu dostania się do Julliard, elitarnej szkoły muzycznej. Sielanka przemija wraz z tragicznym wypadkiem, w którym giną rodzice i brat Mii, a ona sama balansuje na granicy życia i śmierci. Choć bohaterka nie zginęła, jej dusza opuściła ciało, przez co Mia doskonale wie, co się stało i stale monitoruje swoje aktualne położenie. Stając przed trudnym wyborem jakim jest pójście za zmarłymi bliskimi lub pozostanie wśród żywych bez nich, ale za to z ukochanym, dziewczyna wspomina swoje dotychczasowe życie i rozważa wszystkie dostępne opcje.
Trudno jest mieć jakiekolwiek oczekiwania po książce, w której z góry wiadomo, co się wydarzy. Streszczenie zdradza praktycznie wszystko, a objętość powieści nie pozostawia złudzeń – w zasadzie jest to opowieść jednowątkowa, opierająca się w sporej mierze na retrospekcjach. Zostań, jeśli kochasz to stosunkowo wymagająca książka – nie dlatego, że jest napisana trudnym językiem, lecz jest ciężka w odbiorze. Dotyka bardzo delikatnych spraw i zmusza do nieustannej refleksji nad sensem życia.
Mia jako główna bohaterka jest sportretowana dość, choć mam wrażenie, że lepiej ją widać w retrospekcjach, aniżeli w rzeczywistym czasie akcji. Zdaję sobie sprawę, że wierne odzwierciedlenie człowieka borykającego się z tak olbrzymią stratą, jaką poniosła Mia, to niewyobrażalnie ciężkie zadanie dla autora i, niestety, chwilami widać, że to wyzwanie przewyższyło Gayle Forman. Tudzież zabrakło jej jakichś 100 stron na dogłębną prezentację bohaterki.
Język powieści jest plastyczny, przyjemny i co ważne, dopracowany. Nie cierpię książek ułomnych pod kątem językowym. Kaleczących język. Na szczęście Zostań, jeśli kochasz trzyma poziom. Nie jakiś wybitny, wznoszący się do nieba, gdzie archaniołowie przygrywają mu na trąbach, by celebrować językowe szczyty, ale wciąż bardzo wysoki.
Tym, co mnie urzekło w tej historii jest jej zmienność. Momenty tragiczne przeplatają się z komicznymi, a autorka za każdym razem wykorzystuje je do pokazania innego, nieznanego oblicza bohatera. Bardzo fajnie zostały przedstawione relacje pomiędzy Mią i jej ukochanym, Adamem. Czuć między nimi chemię – ich związek w żadnym momencie nie podpada jako naciągany. Największym atutem jest okraszenie historii motywem młodości – przedstawienie sposobu myślenia młodych ludzi, ich spontanicznych decyzji i wyborów, do których stary podszedłby zupełnie inaczej. Dlatego, że jest stary. Doświadczony. Świadomy.
Wbrew pozorom, Zostań, jeśli kochasz nie wycisnęło ze mnie ani jednej łzy (uff, męski honor został uratowany), choć pozostawiło jakiś ślad w moim sercu. Największą wadą tej książki jest fakt, że po maksymalnie 3-4 godzinach nie ma już co czytać. Bo nadchodzi koniec. Mało zaskakujący, bo w zasadzie w tej powieści nie występują żadne zwroty akcji, nie jesteśmy świadkami objawienia – ale może właśnie o to chodzi? O pokazanie życia takim jakie ono jest – często spowite odcieniami szarości, proste, zwyczajne – tak jak zwyczajna jest i śmierć.
Czy polecam tę książkę? Działając zgodnie z męskim kodeksem honorowym, powinienem powiedzieć, że nie – bo to babska książka. Ale mam gdzieś kodeks honorowy, skoro i tak już uchodzę za babę, skoro czytam babskie książki. To dobra książka z pogranicza romansu i dramatu psychologicznego, zmuszająca do refleksji, zastanowienia się nad ulotnością. A przy tym lekka jak piórko (nie tylko dlatego, że jest tak przeraźliwie cienka) i po prostu: inna.
Opublikuj komentarz