
„Wróć, jeśli pamiętasz” Gayle Forman

Tekst archiwalny z 2015 r.
Po lekturze Zostań, jeśli kochasz potrzebowałem kilku książek odpoczynku, nim zdecydowałem się na przeczytanie kontynuacji. Bynajmniej, nie dlatego, że pierwsza książka była zła. Po prostu zostawiała ciężar na sercu i potrzeba było drobnej rekonwalescencji przed ponownym zatopieniem się w literackim świecie Gayle Forman.
Wróć, jeśli pamiętasz rozpoczyna się trzy lata po tragicznych wydarzeniach z pierwszej książki. Na nowo poznajemy Mię i Adama. Na nowo, ponieważ ostatnie lata zdecydowanie ich zmieniły. Oboje osiągnęli w życiu to, co potocznie nazywa się sukcesem zawodowym, choć utracili coś, czego nic nie jest w stanie wynagrodzić – siebie.
Czy ślepy los, który sprawia, że spotykają się ponownie, zmieni coś w ich życiu? Czy stara, młodzieńcza miłość odrodzi się na nowo i stanie lekarstwem na wszelkie zło?
Książka, której opis klasyfikuje ją jako sztampowe romansidło, zaskoczyła mnie niejednokrotnie. Od pierwszych stron.
O ile można stwierdzić, że emocje przeżywane przez bohaterkę były najmocniejszą (i prawie jedyną) stroną Zostań, jeśli kochasz, o tyle tutaj brakuje na nie skali. Charakterystyka i emocjonalność Adama i Mii są tak mocno dopracowane, że trzeba sobie naprawdę wiele razy powtarzać, że to fikcja literacka. Gayle Forman czyta nie tylko w myślach swoich bohaterów, ale czyni też to, co potrafi naprawdę niewielu – czyta w ich sercach, interpretując to, co w nich znajdzie i opisując w najpiękniejszy sposób, jaki zna świat.
Dramaty z pierwszej książki ściskały za serce, ale to wszystko zdaje się być niczym w porównaniu z tym, co dzieje się w książce numer dwa. Tak kipiącej niewysłowionymi emocjami publikacji nie czytałem od lat. Sam czułem to nawarstwiające się napięcie rosnące ze strony na stronę. Adam – aż trudno uwierzyć, że to nie prawdziwy człowiek – to majstersztyk, jeśli chodzi o kreację bohatera literackiego. To bogactwo sprzeczności, kwintesencja uczuć, które chciałoby się wykrzyczeć, a których nie jest się w stanie nawet wyszeptać. Niezwykle cieszy mnie fakt, że to jemu Gayle Forman pozostawiła pierwsze skrzypce, spychając Mię – główną bohaterkę Zostań, jeśli kochasz – na drugi plan.
Fabuła jest przewidywalna. Aż do bólu, ale nie ma takiej opcji, by mieć o to jakiekolwiek pretensje do autorki. A to dlatego, że Wróć, jeśli pamiętasz nie opiera się na fabule, a na emocjach. To one są paliwem dla tej historii, to one są tym, co w tej opowieści jest najważniejsze. I to one sprawiają, że te niecałe 300 stron kurczą się w zastraszającym tempie. Smutno mi, że nie mogłem gościć dłużej w życiu Adama i Miia, ale też i o to nie mogę mieć pretensji do autorki, która zrobiła to, co do niej należało.
Patos. Fakt – nawiedza chwilami stronice powieści. Może i w niektórych momentach lekko kłuje w oczy, ale mimo wszystko nie jest przesadny. Ot, standardowy patos charakteryzujący miłość – bo czy ktoś, kto kochał nigdy nie apoteozował w swoim życiu miłości? Czuć ten patos w dialogach. Czuć go w chwilach, gdy bohaterowie uzewnętrzniają się przed sobą, ale na Boga! Ten gatunek tak ma!
Mówiąc o języku trzeba pochwalić pisarkę, która zgrabnie łączy słowa i robi to niezwykle umiejętnie. Potrafi oczarować, zachwycić, ale i zaniepokoić – pióro Gayle Forman ma, doprawdy, olbrzymią moc! Cechuje się tym, co w literaturze najpiękniejsze.
Lecz skłamałbym mówiąc, że Wróć, jeśli pamiętasz dorównuje swojej poprzedniczce. Bo przebija ją. To po prostu dużo lepsza książka. Na pozór bardziej sztampowa, ale i nieprzewidywalnie urocza.
Tylko, czy jej zakończenie zdejmuje z serca ciężar położony na nim przez Zostań, jeśli kochasz? Tego już nie zdradzę.
Opublikuj komentarz