„Marzenie Łucji” Dorota Gąsiorowska

„Marzenie Łucji” Dorota Gąsiorowska

Tekst archiwalny z 2015 r.

Powracam myślami do marca tego roku, gdy praktycznie każde popołudnie i wieczór spędzałam na czytaniu debiutu Doroty Gąsiorowskiej – Obietnica Łucji. Książka ta przeniosła mnie do Różanego Gaju, który okazał się miejscem na ziemi tytułowej Łucji. Strona za stroną śledziłam jej dość skomplikowane życie i przeżywałam z nią każde szczęście i nieszczęście. Ta opowieść porwała mnie do tego stopnia, że gdy dowiedziałam się o jej kontynuacji, od razu postanowiłam po nią sięgnąć. 

Marzenie Łucji, bo taki tytuł nosi kolejna część historii, zaskoczyła mnie pod wieloma względami. Jedne są bardziej pozytywne, niektóre mniej i niestety muszę przyznać, że tych drugich jest znaczenie więcej, ale zacznę od lekkiego nakreślenia samej historii. 

Łucja jest świeżo upieczoną narzeczoną. Ślub stoi pod znakiem zapytania, gdyż występują pewne komplikacje. Wszystko zaczyna się od wyjazdu Tomasza, a jeszcze bardziej zaognia, gdy pojawia się jego przyjaciel, pochodzący z Włoch, Luka. Jest on malarzem, który przyjeżdża do Polski w poszukiwaniu utraconej weny. Co łatwo przewidzieć, jego muzą zostaje Łucja, która niemal bez wahania zgadza się na zostanie sportretowaną. Kto by pomyślał, że jeden obraz wywoła całą lawinę wydarzeń? 

Ostatnio miałam okazję grać w grę komputerową, gdzie w pewnym momencie trzeba było uwolnić jednego z bohaterów, a także odzyskać jego rzeczy. Może to i kiepskie porównanie, ale właśnie tak wygląda dla mnie fabuła najnowszej książki pani Doroty Gąsiorowskiej. Bohater uwolniony? Tak, jedziemy dalej. Pierwszą z jego rzeczy mamy? Tak, no to jeszcze tylko druga. Mamy? Tak, no to kolejny poziom za nami. Dla gry może to i dobre rozwiązanie, ale zdecydowanie nie dla książki, która ma tworzyć spójną całość, a zdarzenia mają pięknie się przeplatać. 

Gry mają także tendencję do przesadnych, przerysowanych i absurdalnych sytuacji, z czym, niestety, spotkałam się również w powieści o najnowszych przygodach Łucji, czym jestem bardzo, ale to bardzo rozczarowana. 

Inną rzeczą, która mnie zabolała to dialogi. Po autorce, która odniosła sukces, spodziewałam się czegoś lepszego. Dialogi bolały mnie do tego stopnia, że ciężko mi było przez nie przebrnąć. Ich nienaturalność była tak irytująca jak poziom w grze, który wydaje się nie do przejścia. Kto w każdej swojej wypowiedzi używa imienia osoby do której się zwraca? Oczywiście mogą się zdarzyć takie indywidua, ale nie więcej niż jedno w danym gronie. Ten dziwny zabieg sprawił, że wszystkie postaci straciły swój charakter. Miałabym problem, aby każdemu przypisać więcej niż jedną cechę. Jedyną postacią, która wyróżniała się na tle innych była Izabela, która była specyficzna już w pierwszej części. Natomiast Łucja zrobiła się jeszcze bardziej nieznośna i teraz upewniłam się, że po prostu jej nie lubię. Przy poprzedniej książce tłumaczyłam to sobie na wiele sposobów, ale teraz już wiem, że nie jest to osoba, z którą w realnym świecie chciałabym poznać. W dodatku jej zachowanie w jednym z ostatnich rozdziałów książki przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Niestety nie mogę nic zdradzić, choć zapewne jeśli ktoś czytał to będzie wiedział o co chodzi jeśli powiem, że mam na myśli suknię ślubną. Dodam, że na końcu pojawia się zupełnie niepotrzebna scena, która sprawiła, że poczułam się jakbym oglądała telenowelę brazylijską. A dodam, że mam na nie prawdziwą alergię. 

Mojej uwadze nie uszła jednak pewna dość tajemnicza postać, choć nie występuje w książce bezpośrednio. Obietnica Łucji miała swoją Lukrecję von Kreiwets, a Marzenie… ma swoją Laurę de Borgio, piękną arystokratkę, która użyczyła swej twarzy wielu artystom. To naprawdę wspaniała kreacja i jedyna postać, w której istnienie byłabym w stanie uwierzyć. 

Największą zaletą tej książki są zdecydowanie opisy krajobrazów, które wypełniały ją po brzegi. Czułam, że spadają na mnie krople letniego deszczyku, że zanurzam stopy w przydomowym stawie pełnym ryb, że stoję wewnątrz opuszczonego kościoła, a także przechadzam się po wspaniałym ogrodzie Kreiwetsów. 

Podziwiam panią Dorotę Gąsiorowską za to, jak wspaniale potrafi opisywać miejsca, a także przyrodę. Pomimo wielu niedorzeczności, które moim zdaniem zakradły się do tej książki, a także wielu przesadnych poetyckich wypowiedzi postaci, uważam, że właśnie te opisy w jakiś sposób ratują książkę. Jednakże muszę szczerze napisać, że mimo wszystko czuję się rozczarowana i oszukana. Ta lektura z pewnością nie zachęca mnie do tego, by kiedykolwiek sięgnąć po trzeci tom opowiadający o Łucji, o ile takowy w ogóle się pojawi. A szkoda, bo to zmarnowany potencjał.

Opublikuj komentarz