„Will Grayson, Will Grayson” John Green, David Levithan

„Will Grayson, Will Grayson” John Green, David Levithan

Tekst archiwalny z 2016 r.

Zwlekałem z lekturą tej książki. Długo. Dłużej niż wypada komuś, kto śmie określać się mianem fana twórczości Johna Greena. Bo jak można zachwycać się każdą greenową publikacją i nie sięgnąć po tę, którą tak wielu zachwala? 

Czytacz miał powód, by tak długo zwlekać. O dziwo, powód ten ma imię i nazwisko: David Levithan. 

Sięgając po Will Grayson, Will Grayson wiedziałem jedno: to będzie ciekawa i emocjonująca lektura. Nie myślałem o niej w kategoriach dobra czy zła. Napisana w duecie, z jednej strony przez autora, którego uwielbiam, a z drugiej przez autora, który zraził mnie swoją twórczością do tego stopnia, że prędzej wezmę w garść psią kupę, aniżeli kolejną jego książkę. 

Napisana przez Johna Greena i podróbę Johna Greena (tak, wiem że pierwsze książki Levithan publikował przed debiutem Greena). Nie ubliżając żadnemu z nich, ale to tak jakby sparować markowy but z podrobionym… 

Mówiąc krótko: w głowie burza na długo przed tym, jak książka w ogóle trafiła w czytaczowe ręce. Pora skonfrontować obawy z rzeczywistością. 

Pewnego zimowego wieczoru w Chicago przecinają się ścieżki dwóch Willów Graysonów. Nazywają się tak samo, ale do tej chwili żyli w zupełnie różnych światach. Teraz ich życie rusza w całkiem nowym i nieoczekiwanym kierunku. Po drodze jest miejsce na przyjaźń i miłość, muzykę i futbol, a emocjonalna plątanina znajduje kulminację w najbardziej szalonym i spektakularnym musicalu, jaki kiedykolwiek wystawiono na deskach licealnych scen.

Słowem wyjaśnienia: każdy z autorów wciela się w Willa – w sensie: Green pisze o jednym, Levithan o drugim. Mamy dwóch bohaterów, dwie osobowości, dwa style i dwóch autorów piszących naprzemiennie. i z całą pewnością nie sposób się w tym wszystkim pogubić i pomylić bohaterów, zwłaszcza że historia willa davida jest opowiedziana małymi literami. ot, tak. po prostu. 

Początek jest zielony. Green rozpoczyna książkę w greenowatym stylu, nakreśla bohaterów, akcję i zaostrza apetyt na ciąg dalszy. Potem mamy Levithana. Powiem tak: mogło być gorzej. To nadal jednowymiarowy, moim zdaniem, autor i nadal czuć, że bardzo się stara wbić w zieleń. Jak zwykle bezskutecznie. 

Levithan bierze na siebie duży ciężar: ciężar pisania o osobie autentycznie cierpiącej na depresję. Prawdziwą depresję, a nie tę urojoną, którą większość z nas sobie wmawia przynajmniej kilka razy w życiu. Tworzy tym samym bohatera mrocznego, nie pozwalającego się lubić i aspołecznego. Oraz cynicznego. Ciekawa sprawa, tyle że ta konstrukcja gdzieś pęka i ten nasz depresyjny Will coraz częściej odgrywa nijaką rolę. Pierwsze rozdziały z jego perspektywy nudzą. I dłużą się. 

Skłamałbym mówiąc, że Johnowi Greenowi służy ten duet. Bywa, że i fragmenty napisane przez niego są gorsze i nie czuć w nich zielonej magii, za którą pokochałem twórczość tego autora. Widać, że nie był tu w stanie rozwinąć skrzydeł, a i fabuła bywa momentami nielogiczna. ALE. Ale na szczęście – i ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu – Green i Levithan całkiem nieźle się zgrywają i tworzą spójną oraz ciekawą opowieść. Nie jest to opowieść najwyższych lotów, ale też nie jest tak, że David Levithan ją psuje. Powiem więcej: w przeciwieństwie do koszmarnego duetu z Rachel Cohn, duet z Greenem zdaje mu się służyć. Poza momentami, kiedy stara się być cool jak Green i rzuca żartami, które chyba tylko jego śmieszą (a może i nie?). 

Will Grayson, Will Grayson to kolebka DZIWNYCH bohaterów. To najlepsze określenie, którym można ich opisać. Poza osobliwymi Willami mamy tu choćby potężnego Kruchego stanowiącego niejako centrum tej historii. Szlachetne, współczujące i niesamowicie irytujące centrum… 

I wiem, że to co powiem, zostanie uznane za homofobię (to tak jak z mówieniem o czarnoskórych – jeśli ich nie chwalisz, niezależnie z jakiego powodu, jesteś rasistą), ale uważam, że teksty odnoszące się do seksu są w tej książce paskudne. I nie, nie byłyby lepsze, gdyby dotyczyły heteroseksualistów. Bo czy polej mnie sosem jak indyka na dziękczynienie – choćby użyte w ironicznej i komediowej formie – ma szansę brzmieć dobrze? 

Tak, wiem że na okładce widnieje jak byk: zabawna, niegrzeczna i oryginalna

Co ja mam z tą książką zrobić? 

Jest dobrze napisana i pomimo ubytków czy kilku dłużyzn i marnej imitacji Greena, nie można powiedzieć, że Will Grayson, Will Grayson to zła lektura. Ale i tak daleko jej do innych tworów Greena (pomijając słabiutkie opowiadanie ze zbioru W śnieżną noc). Zdarza się widzieć w tej książce brak planu i wymyślanie ciągu dalszego w trakcie pisania. To jest i dobre i złe. Dobre, bo ciąg dalszy ciągle pozostaje niezbadanym lądem i może zaskakiwać, a złe ponieważ na łeb spadają dłużyzny. Nie jakieś paskudne i uniemożliwiające czytanie, ale jednak. 

To dobra książka. I nic więcej. 

A Levithana nadal zamierzam unikać jak ognia. Wolę oryginalnego Greena. 

Opublikuj komentarz