
„Silos” Hugh Howey

Tekst archiwalny z 2016 r.
Mamy przerąbane. Tak po prostu, tak po ludzku i nieodwołalnie przerąbane (żeby nie użyć bardziej dosadnego słowa). Cokolwiek zrobimy, którąkolwiek drogę obierzemy, czeka nas zagłada, a wszystko to, co znamy trafi szlag. Tak przynajmniej twierdzą autorzy dystopicznych powieści, do których zalicza się również Silos (pierwszy tom trylogii) Hugh Howeya.
Ale wróćmy jeszcze na moment do rozmyślania nad tym, jak bardzo mamy przerąbane. Zabije nas (ludzkość, w sensie) wojna, promieniowanie, słońce, wirus, sztuczna inteligencja, meteoryt albo jeszcze jakiś inny fatalistyczny czynnik. Albo wszystko razem. Jednego możemy być pewni – zginiemy. Na śmierć. Bardziej niż komar potraktowany Raidem. Będziemy tak bardzo martwi, że już bardziej nie można, a jeśli jakimś cudem przeżyjemy, bynajmniej, nie będzie to wynik Bożej łaski, bo po zagładzie będzie jeszcze gorzej niż przed nią.
Po optymistycznym wstępie (zginiemy!), zobaczmy jakimi słowami zachęca nas polski wydawca, wydawnictwo Papierowy Księżyc, do sięgnięcia po książkę Howeya:
W przyszłości, gdy Ziemia stała się toksycznym pustkowiem, przetrwać zdołała ledwie garstka ludzi, zamieszkujących gigantyczny podziemny silos.
Odcięci od świata zewnętrznego, wiodą życie pełne nakazów i zakazów, sekretów i kłamstw.
By przeżyć, muszą ściśle przestrzegać pewnych zasad. Niektórzy jednak się na to nie godzą.
Ci stanowią największe zagrożenie – mają czelność marzyć i śnić, zarażać innych swoim optymizmem.
Czeka ich prosta i zabójcza kara: zostaną wypuszczeni na zewnątrz.
Jules jest jedną z takich osób. Być może już ostatnią.
A teraz zapomnijcie o tym, co właśnie przeczytaliście. Bo to cholernie zwodnicze jest i spłycające. Bo Igrzyska Śmierci, bo Niezgodna, bo Więzień labiryntu, bo Metro i pewnie jeszcze kilka innych tytułów, o których nie pomyślałem. Otóż nie. Olbrzymie, kosmate i tłuściutkie: NIE. Silos tak samo mocno jak bazuje na wątkach znanych z literatury postapokaliptycznej, przedstawia własną, oryginalną wizję i robi to w sposób niemal mistrzowski.
Po pierwszych sześćdziesięciu stronach zadacie sobie pytanie – tak krótkie, a zarazem treściwe: wtf? Potem uspokoicie się na chwilę, by po kilkudziesięciu stronach pytanie ponowić dodając doń wykrzyknik. Wszystko to wina potwornie gwałtownych zwrotów akcji, które odczuwa się niemal fizycznie. Gorąco uderza do głowy, oddech przyspiesza i nie wiesz, w co wierzyć i co o tym wszystkim myśleć. Fabuła tej książki, w większości tak mocno statyczna, w jednej sekundzie potrafi przyspieszyć do prędkości światła i równie szybko wyhamować. A przy tym cały czas fascynować i zadziwiać (nie bez zasługi świetnego stylu, oczywiście).
Dobro i zło są w tej historii relatywne. Pada wiele trudnych pytań, na które jeszcze trudniej znaleźć odpowiedzi. Autor w żaden sposób nie pomaga czytelnikowi – to on sam musi wyrobić sobie własną opinię i postawić się w sytuacji bohaterów. Zarówno tych dobrych, jak i złych. To bardzo mocna strona Silosu. Historię poznajemy z perspektywy różnych osób, niemniej każda z nich dźwiga brzemię doświadczenia życiowego oraz brzemię lat – tym razem to nie dzieci, czy nastolatki są motorem napędzającym zmiany i fabułę – najmłodszy bohater jest po trzydziestce. Trzeba przyznać, że realizm stoi w tej książce na bardzo wysokim poziomie.
Skoro o realizmie mowa – Silos prezentuje, w moim odczuciu, najbardziej rzeczywistą i dopracowaną koncepcję życia po końcu świata, z jaką do tej pory się zetknąłem. Świat przedstawiony w nim jest spójny, logiczny i skupiający się na wszystkich ważnych elementach. Z treści dowiadujemy się jakie prawa rządzą ludźmi i dzięki czemu żyją oraz jak żyją. Tu nie ma miejsca na przypadki czy niedopowiedzenia, zwłaszcza, że kontrowersyjne kwestie – jak np. kontrola populacji – są przedstawiane w kilku ujęciach. Znowuż powraca relatywizm. Każda strona ma swoje racje.
Fabuła dzielona na kilka punktów widzenia zawsze niesie ze sobą ryzyko, że trafimy na nudniejszą postać, której perspektywa będzie jedynie przerywnikiem i spowalniaczem akcji. Muszę przyznać, że i w Silosie taka się znalazła. Mniej wyrazista, chwilami nudna, ale znajdująca się w centrum, więc niezbędna dla dobra całokształtu – niezbędna dla relatywizmu.
No i zakończenie kuleje. Stopniowanie napięcia ostatecznie bierze w łeb – ważne wątki kończą się od tak. Bo tak. Niby wiadomo, co do czego prowadzi, a jednak przydałoby się nieco je rozwinąć i doprowadzić do końca we właściwy – tzn. treściwy – sposób. Zakończona w ten sposób historia pozostawia czytelnika w stanie zagubienia i lekkiego niedowierzania. Podsumować można słowami piosenki: czekasz na tę jedną chwilę, serce jak szalone bije, a tu puf! i jak to mówią: po ptakach.
Lekka gorycz na języku pozostaje, niemniej kilka ostatnich stron nie jest w stanie zatrzeć wrażenia, jakie wywarł na mnie Silos. To książka, która pokazuje, że z gatunku, który jest w ostatnich latach tak mocno nadużywany, wciąż można wydobyć coś dobrego i oryginalnego. Metaforycznie rzecz ujmując: Hugh Howey zszedł do wysoce eksplorowanej kopalni złota i mijając rzeszę innych poszukiwaczy odnalazł nieznane złoża cennego kruszcu i wydobył je na światło dzienne. Dobry pomysł, wieloznaczność, ciekawi (na ogół) bohaterowie i świetna fabuła złożyły się na powieść, która słusznie piastuje wysokie stanowisko na listach najlepszych lektur dystopicznych.
I wreszcie – Silos potwierdza: mamy przerąbane. Czeka nas zagłada.
Opublikuj komentarz