
„Last Descendants” – Matthew J. Kirby

Tekst archiwalny z 2016 r.
Co zrobić, żeby nigdy nie trafić na złą książkę?
Nie czytać.
Zacznę od tego, że to diabelna radocha, kiedy łapiesz książkę, o której świat dopiero usłyszy. Mowa tu o książce, która powstanie i za którą stoją olbrzymie firmy i koncerny. Słowem: murowany bestseller przyszłości. Pytanie tylko: co z radochą, kiedy okaże się, że ta książka okaże się klumpem? No cóż. Klump happends.
W życiu Owena nic nie jest takie, jak być powinno odkąd jego ojciec zmarł w więzieniu, gdzie trafił za popełnienie przestępstwa, którego – o czym Owen jest przekonany – nie popełnił. Monroe, szkolny specjalista od IT, może okazać się osobą, która pomoże Owenowi dowieść niewinności ojca – a wszystko to dzięki Animusowi – urządzeniu, które pozwala swoim użytkownikom na odkrywanie genetycznych wspomnień zapisanych w obrębie ich DNA. Doświadczenie z Animusem daje Owenowi więcej, niż mógłby się spodziewać. W trakcie symulacji, Owen odkrywa istnienie starożytnego i potężnego obiektu znanego dotychczas jedynie z legend – Trójząb Edenu. Od tej pory żadna z dwóch tajemnych organizacji – Bractwo Asasynów i Świątynia Templarów – nie cofnie się przed niczym, by zdobyć ów obiekt. Wkrótce dla Owena staje się jasne, że jedyną opcją na uratowanie życia, jest znalezienie pierwszej części Trójzębu.
Pod przewodnictwem Monroe, Owen i grupa nastolatków biorą udział we wspólnej symulacji – opartej na wspólnych wspomnieniach zapisanych w ich DNA – i trafiają w sam środek zamieszek w Nowym Jorku w 1863 roku. Owen i jego towarzysze zostaną przetestowani na bezwzględnych ulicach Nowego Jorku, a ich doświadczenia z przeszłości zaowocują w daleko idące konsekwencje w teraźniejszości.
Książka Matthew J. Kirby’ego, Last Descendants, to początek nowej serii nawiązującej do popularnych na całym świecie gier Ubisoftu z cyklu Assasin’s Creed. Tym samym powieść stanie się kolejnym elementem sporego już uniwersum.
Last Descendants ma w sobie niemal wszystko to, co powinno zagwarantować tej książce sukces. Różnorodnych bohaterów, ciekawe miejsca akcji, podróże w czasie i nowoczesną technologię. A mimo to jest klapą. Bardziej niż totalną.
Na początku wita nas sztamp. Chłopiec pragnie oczyścić nazwisko swojego ojca i dowieść jego niewinności. Spoko, da się przeżyć. Dalej jest ciekawiej – ten sam chłopiec trafia na gościa, który chce mu w tym pomóc. Nie za darmo rzecz jasna. Dlatego facet wysyła go i kilkoro innych nastolatków do przeszłości, gdzie mają odkryć, co się stało z potężnym artefaktem. I byłoby wszystko OK, gdyby nie to, że…
Oglądamy świat z perspektywy jednego z sześciu bohaterów. Czytamy rozdział z jego perspektywy, zatrzymuje się na cliffhangerze, po czym… czytamy kolejnych pięć rozdziałów z perspektywy innych bohaterów. Kilkadziesiąt stron w… pupę. Kiedy już zdołamy skutecznie zapomnieć nie tylko, o co chodziło w historii pierwszego, a i nierzadko uda się nam zapomnieć również jego imię, wracamy do tej historii! I tak w koło. Każdy kolejny rozdział sprawiał, że moja frustracja rosła. Zdecydowanie bardziej wolałbym historię z perspektywy dwojga czy trojga bohaterów – może wtedy mógłbym czerpać przyjemność z lektury. Nie ma, bowiem, nic gorszego niż niemożność wsiąknięcia w książkę. Jak z zasypianiem – nikt nie lubi przedłużającego się i ciągle przerywanego procesu zasypiania.
OK, na koniec wszystkie wątki zaczęły się ze sobą łączyć, a sam podział nie był już tak dosłowny. Ale niesmak pozostał. W zasadzie z tej książki zapamiętuje się jedynie jej główny wątek. Nic poza tym. O miłych wspomnieniach nie ma co marzyć.
Nie potrafię przestać się głowić nad tym, jak można tak mocno spartolić coś, co ma tak duży potencjał. Sam motyw nietypowej podróży w czasie jest cudowny! Kirby, dlaczego!?
Wniosek nasuwa się jeden: nawet najlepsza gra multimedialna, powinna skończyć jako gra. Wszelkie próby uksiążkowienia czy ufilmowienia jej na ogół kończą się tym, czym skończyła się próba z Last Descendant – wielkim, cuchnącym klumpem.
Opublikuj komentarz