„Matt Hidalf. Błyskawica Widmo” Christophe Mauri

„Matt Hidalf. Błyskawica Widmo” Christophe Mauri

Tekst archiwalny z 2014 r.

Promocja, którą sam określam mianem „na Harry’ego Pottera”, jest skuteczna, ale i ryzykowna. Skuteczna, ponieważ przyciąga uwagę i wzbudza ciekawość, a ryzykowna dlatego, że prowadzi do porównań z bardzo silnym konkurentem, a takie starcie może okazać się równie nierozważne jak walka amatora z mistrzem świata w boksie. Różnica jest taka, że w przypadku starcia książek nikt nie oberwie. A przynajmniej nie dosłownie. Panie Hidalf, czy jest pan gotów zmierzyć się z literacką ikoną popkultury? 

Ale bądźmy poważni. Nie zamierzam żadnej książki porównywać z „Harrym Potterem”. To zostawię mediom. Podobnie jak wskazanie nowego następcy J.K.Rowling w osobie autora książki pt. „Matt Hidalf. Błyskawica Widmo”, Christophe’a Mauri. Zamiast wskazywać nowe trendy w literaturze dziecięcej i młodzieżowej, skupię się na tym, co najważniejsze. Czyli na książce. 

Jakkolwiek z jednej strony drażni mnie trend ostatnich czasów na reklamowanie wszystkiego hasłami: „następca Harry’ego Pottera”, „nowy Harry Potter” czy „ta książka wyznacza kres ery Harry’ego Pottera”, z drugiej taka kampania promocyjna zwraca moją uwagę i staram się nie oceniać książki przez pryzmat tego, jak jest reklamowana. Zwłaszcza, że nierzadko autor nie ma wpływu na to, jak jego książka będzie promowana. Ale do rzeczy. „Matt Hidalf” zainteresował mnie już w chwili, kiedy pierwszy raz o nim usłyszałem. Zapowiedzi jednoznacznie wskazywały na silne podobieństwo do „Harry’ego Pottera”, a z drugiej strony dawały nadzieję na coś zupełnie nowego i świeżego. I to właśnie ta druga, ukryta między wersami, treść zachęciła mnie do lektury. Czy było tak fantastycznie i bajecznie jak miałem nadzieję, że będzie? 

Nie zawiodłem się. Ta książka w żaden sposób nie przypomina „Harry’ego Pottera”, a podobieństwa określiłbym raczej jako znikome. Tak – jest szkoła „magii”, a studenci rozpoczynający w niej naukę muszą mieć ukończone jedenaście lat. I na tym podobieństwa się kończą. A co się zaczyna? 

Po raz pierwszy, przed napisaniem recenzji postanowiłem zapoznać się z opiniami innych odbiorców książki Mauriego. To nie jest tak, że nie mam pomysłu na własny tekst – po prostu zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy świat oszalał (odpowiedzi na to pytanie nadal nie znam). Dla mnie „Matt Hidalf. Błyskawica Widmo” to książka od początku do końca tak kiepska, że chcąc określić ją jednym słowem, musiałbym użyć wyrazu, którego nie wypada używać. Bohater jest skrajnym egoistą i oszustem, a jego lenistwo i nierzadko bezczelność nie znają granic. Rzadko zdarza się, żebym tak szybko i z taką stanowczością zapałał nienawiścią do głównego bohatera książki, niemniej czytanie wielu książek nauczyło mnie, że nie warto osądzać zbyt pochopnie – wszakże już niejednokrotnie fabuła powieści szlifowała swoje postaci, ukazując ich prawdziwe, głębokie i prawe oblicze. I w książce Mauriego również na to liczyłem. Przeliczyłem się. Bo Hidalf nigdy nie ponosi żadnych konsekwencji, a wszystko przychodzi mu z łatwością – to inni muszą stanąć na głowie, by dogodzić rozwydrzonemu dzieciakowi. Nauk moralnych tu brak. Gdyby to była książka dla dorosłych mógłbym ją uznać za prześmiewczą, bo przecież wszystko jest tu niemal karykaturalne i skrajne. Ale to jest książka dla dzieci i trudno oczekiwać od dziecka, że zrozumie. Raczej można się spodziewać, że ślepo zapatrzone w swojego bohatera, zacznie się zachowywać jak on. A tego chyba żaden rodzic by nie zniósł. Sama fabuła prowadzi do zawrotów głowy – chwilami jest niespójna i nielogiczna, a do tego wiele elementów świata przedstawionego stara się usilnie dowodzić, że tam jest ich miejsce, tak jak szkoła, która po prawdzie wcale szkołą nie jest. Czym zatem jest? Jednym z wielu wymysłów autora, przed którym jeszcze daleka droga, nim stanie się pisarzem. 

No cóż – czytam sporo. W moje ręce wpadają różne książki. I lepsze i gorsze. „Matt Hidalf. Błyskawica Widmo” na pewno zapisze się w mojej pamięci na długo. To najgorsza książka jaką czytałem od 2002 roku. I nic więcej dodawać nie trzeba.  

Opublikuj komentarz