„Pewnego dnia, w grudniu” – Martyna Ochnik

„Pewnego dnia, w grudniu” – Martyna Ochnik

Tekst archiwalny z 2014 r.

Życie w czasach, kiedy każdy może robić wszystko i można mieć do wszystkiego dostęp ma swoje dobre i złe strony. Dobre, bo każdy ma szansę zaistnieć i wybić się na tle innych; złe, ponieważ wielu ludzi bierze się za robienie czegoś, o czym kompletnie nie ma zielonego pojęcia. Zwłaszcza w literaturze jest to zauważalne – nierzadko książki pisze ktoś, kto kompletnie nie ma do tego wyczucia i wówczas, często bywa, że półki księgarskie zalewane są przez wszechobecne gnioty. I tylko papieru szkoda… O czasie i pieniądzach nie wspominając. Na szczęście jednak jest i ta grupa pisarzy, którzy mają prawdziwy pociąg do pisania i są w swoim fachu doskonali.

Sięgając po nową powieść Martyny Ochnik, „Pewnego dnia, w grudniu”, miałem mieszane uczucia. Znowu. Po raz kolejny postanowiłem dać szansę polskiemu autorowi, albowiem po raz kolejny zainteresował mnie opis wydawniczy książki. Miałem nadzieję na lekturę, która naprawdę pozwoli mi powiedzieć „Polak potrafi”, a dostałem… Dostałem publikację, w której zatonąłem oddając się pięknu i subtelności przelanych na papier w tak ujmujący sposób. 

Nie szukałem w tej powieści akcji, nie szukałem też niesamowitych zwrotów w fabule. Sam nie wiem, czego w niej szukałem. Być może piękna? I właśnie to otrzymałem, ponieważ autorka w wyjątkowo piękny sposób ukazała rzeczywistość, którą większość z nas uznałaby za zwyczajną i szarą. Pięknymi, dokładnymi i kwiecistymi opisami, pisarka zobrazowała przede mną moment zapłodnienia, nie opuszczając żadnych szczegółów tego procesu. Jej zdolność do przekazywania skomplikowanych, biologicznych informacji sprawia, że żałuję, iż w liceum nie mogłem liczyć na nauczycielkę potrafiącą oddać to w tak kunsztowny, poetycki wręcz sposób. „Pewnego dnia, w grudniu” to powieść o życiu, niemal niczym się nie wyróżniającym, za wyjątkiem jednej umiejętności, tudzież przekleństwa, posiadanej przez Polę, bohaterkę stanowiącą centrum książki. Choć każda ze stronic opisuje przemiany zachodzące w życiu dziewczyny, przedstawiając ją po raz pierwszy jeszcze jako zarodek gnieżdżący się w łonie matki, sposób w jaki Martyna Ochnik przekazuje to wszystko, sprawia, że przez pryzmat jej publikacji jestem w stanie spojrzeć na świat zupełnie inaczej. Oddalając się od pięknego stylu pisania, warto zwrócić uwagę na budowę powieści, która również nie jest sztampowa. Narracja trzecioosobowa przeplata się z pierwszoosobową, a każdy aspekt opowiadanej historii i punkt widzenia, nadają całej książce wspaniałego posmaku. Nie wiem jak lepiej mógłbym określić to, co czułem zagłębiając się w lekturze – czułem się uwodzony i ostatecznie, z takim samym uczuciem, dobrnąłem do końca. I wtedy zdałem sobie sprawę, że nie pamiętam kiedy tak długo czytałem tak „cienką” (niewiele ponad 300 stron) książkę, albowiem „Pewnego dnia, w grudniu” zajęło mi pełne cztery wieczory. Odpowiedź na to pytanie nasuwa mi się sama – to nie jest książka, którą można ot tak przeczytać za jednym razem, odłożyć na półce i zapomnieć. Ta powieść jest jak najlepsza kawa, najlepsza gorąca czekolada, najlepsza herbata czy (być może z mojej strony jako osoby niepijącej to kiepskie przyrównanie) najlepszy trunek – grzechem byłoby wychylić całą filiżankę, kubek, szklankę czy kieliszek za jednym haustem. Stosownym, natomiast, jest delektowanie się nią i pochłanianiem wzrokiem każdego słowa, które potem – w taki czy inny sposób – dotrze do serca.

Powieść Martyny Ochnik to pierwsza polska książka, która zrobiła na mnie naprawdę wielkie wrażenie. Doczytawszy do końca, poczułem głód i chęć czytania dalej. Nie ważne o czym, nie ważne o kim, ważne, by było to napisane tym pięknym stylem ukazującym piękno języka polskiego, który na co dzień szargany jest i kalany tak prostackim słownictwem jak wulgaryzmy. Zdecydowanie polecam czytelnikom pragnącym intensywnych doznań i tym, którzy po prostu kochają pięknie napisaną książkę.

Opis wydawniczy:

Zapada grudniowy wieczór. Na biurku wydawcy leży maszynopis powieści. Upływają godziny, rośnie stos przeczytanych kartek. Zanurzając się w opowiadaną historię, podążamy tropem dziewczyny, która zapragnęła nadać swojemu życiu szczególne znaczenie…

Barbara, dziennikarka, spotyka dawno niewidzianą znajomą. Zaintrygowana jej opowieścią, postanawia na własną rękę poszukać wyjaśnienia dziwnych zdarzeń. Spotkania i rozmowy ze świadkami opisywanych wypadków zaczynają tworzyć powieść – historię prywatnego śledztwa, które nieoczekiwanie skłania Barbarę do rozliczenia się z własną przeszłością. Podsłuchujemy więc nocną rozmowę, uczestniczymy w seansie spirytystycznym, obserwujemy zjawiska racjonalnie niewytłumaczalne, zaglądamy do domów, serc i umysłów bohaterów powieści.

Czy wszystko jest tym, czym się wydaje? Jaką rolę w życiu człowieka odgrywa przypadek? – rozważając te problemy, Martyna Ochnik stawia pytanie o naszą odpowiedzialność – za siebie i za innych. W pogoni za wciąż umykającą odpowiedzią, za światłem, które zdaje się to rozbłyskać, to przygasać w ciemności – odsłaniamy kolejne warstwy tajemnicy. Zstępujemy w mrok…

Opublikuj komentarz