
„Harry Potter i Czara Ognia” w edycji (nie)MinaLima

Wreszcie doczekaliśmy się zapowiedzi czwartego tomu „Harry’ego Pottera” w wydaniu, które do tej pory budziło spory zachwyt. Jednak nie do końca jest to zapowiedź, która usatysfakcjonuje wszystkich.
MinaLima, czyli Miraphora Mina i Eduardo Lima, to duet, którego prace możemy podziwiać już w filmach o Harrym Potterze. To oni zaprojektowali wszelkie okładki książek, gazet, plakaty czy pudełka słodyczy, które przewijają się przez ekran. Zyskali tym samym uznanie wśród fanów, które sprawiło, że nawet po zakończeniu produkcji filmowej franczyzy, kontynuowali pracę, dzięki której i my, mugole, możemy cieszyć się magicznymi drobiazgami w naszych domach. Chcesz na ścianie tapetę z drzewem genealogicznym Blacków albo okładkę „Proroka Codziennego”? Nic trudnego, bo sklepik MinaLima działa prężnie oferując masę fantastycznych produktów.
Jakby naturalną koleją rzeczy było powstanie specjalnej edycji książek z serii – edycji zaprojektowanej właśnie przez MinaLima. I tak w październiku 2020 roku otrzymaliśmy zaprojektowaną przez nich wersję „Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego”.
Cechą charakterystyczną wydania MinaLima były nie tylko klimatyczne ilustracje, ale również specjalne, interaktywne elementy zamieszczone w książkach. Szkoda jedynie, że nigdy nie doczekaliśmy się polskiego wydania, na co niewątpliwie wpływ miała wysoka cena produkcji, która z kolei musiałaby się przełożyć na wysoką cenę sprzedaży (najpewniej 150-200 zł za książkę). Nic więc dziwnego, że wydawnictwo Media Rodzina nie podjęło się tego ryzykownego przedsięwzięcia.
Niemniej, to właśnie ta edycja skradła serca fanów i być może obracam się w specyficznej bańce, ale gdzie nie spojrzę, cieszyła się większym uznaniem niż książki ilustrowane przez Jima Kaya (tak, kolejne tomy będą, ale już bez Jima Kaya – cierpliwości!).
Tak czy inaczej, seria MinaLima nie doczeka się szczęśliwego finału, ponieważ w sierpniu 2024 r. artyści poinformowali, że nie otrzymali zlecenia na przygotowanie kolejnego tomu, „Harry’ego Pottera i Czary Ognia”. Szybko pojawiła się również odpowiedź z wydawnictwa Scholastic (amerykański wydawca Pottera), która poinformowało, że sama edycja doczeka się kontynuacji, tyle że już bez MinaLima.
Internet (a przynajmniej jego część) zapłonął. Fani domagali się powrotu duetu grożąc (jak zwykle w podobnych sytuacjach) bojkotem kontynuacji przygotowanej przez kogoś innego. Przez sieć przetoczyło się sporo dyskusji na temat potencjalnej chciwości wydawcy, który – jak powszechnie uznano – nie chciał zapłacić za dobrą jakość oferowaną przez Minę i Limę.
Osobiście pozostaję sceptycznie nastawiony do osądzania z góry. Naturalnie: najpewniej poszło o pieniądze. Ale poza oczywistym wyjaśnieniem problemu („zły i chciwy wydawca!”) prawda może leżeć w zupełnie innym miejscu lub po środku. Bo czy naprawdę możemy wykluczyć opcję, że to MinaLima zażądała drastycznej podwyżki? Czy na pewno możemy założyć, że w kontaktach biznesowych wina ZAWSZE leży po stronie „większego”? Łatwo przychodzi nam osądzać bezpodstawnie, a tym łatwiej im bardziej sympatyzujemy z jedną ze stron „konfliktu”.
Podstawowa zasada, którą kieruję się w życiu: nigdy nie uznawać, że wie się wszystko. A zwłaszcza w tematach, które są nam odległe.
Pozostawiając kwestię winowajcy zaistniałej sytuacji, najważniejsze jest, że MinaLima nie przedstawi swojej wizji kolejnych tomów tej edycji. Możemy nad tym rozpaczać lub nie. Możemy oddać się poczuciu rozdarcia i głowić nad dylematem moralnym, czy uzupełnić kolekcję tomami zaprojektowanymi przez kogoś innego czy też zachować dotychczasowe trzy lub pozbyć się ich, by nie przypominały o rozczarowaniu.
Jakby nie było, 19 lutego otrzymaliśmy zapowiedź czwartego tomu w tej (ale już nie „tej” edycji). „Harry Potter i Czara Ognia” został zilustrowany przez Karla Jamesa Mountforda, z kolei elementy interaktywne zaprojektowała Jess Tice-Gilbert.
Choć na pierwszy rzut oka tom wydaje się nie odstawać znacznie od poprzednich, przy bliższym przyjrzeniu widać, że Mountford poszedł własną drogą, nie starając się kopiować swoich prekursorów. Odczytuję to za wielki plus, ponieważ książka nie powinna odstawać od poprzednich, a jednocześnie nie powinna też starać się podrabiać ich stylu. O ile możemy uznać zaprezentowane ilustracje za pewien wzór, można śmiało założyć, że Mountford obrał właściwą ścieżkę. Kwestia jedynie, czy jego styl komuś przypasuje czy nie oraz czy sam ilustrator nie oberwie rykoszetem.
Oczywistym jest, że sama zapowiedź nowego wydania wzbudza emocje w sieci (na szczęście mniejsze niż zastąpienie Henry’ego Cavilla w „Wiedźminie” Liamem Hemsworthem), natomiast uważam, że decyzja o kontynuowaniu jej zawsze będzie lepsza od porzucenia. Dzięki temu to my, czytelnicy i konsumenci, możemy zdecydować, czy chcemy dalej w to brnąć czy też odpuścić.
Bo, generalnie, dobrze jest mieć wybór.





1 comment